Miasto było ukochane i szczęśliwe, Zawsze w czerwonych piwoniach i późnych bzach, Pnące się barokowymi wieżami ku niebu. Powrócić z majówki i stawiać w wazach bukiety, Za oknem widzieć ulicę, którą niegdyś szło się do szkoły (Na murach ostre granice słońca i cienia). Kajakowanie razem na jeziorach. Miłosne wyprawy na wyspy porośnięte łozą. Narzeczeństwo i ślub u Świętego Jerzego. A później konfraternia ucztuje u mnie na chrzcinach. Cieszą mnie turnieje muzyków, krasomówców, poetów Brawa tłumu, kiedy ulicą przeciąga Pochód Smoka. Co niedziela zasiadałem w kolatorskiej ławce. Nosiłem togę i złoty łańcuch, dar współobywateli. Starzałem się, wiedząc, że moje wnuki zostaną miastu wierne.
Gdyby tak było naprawdę. Ale wywiało mnie Za morza i oceany. Żegnaj, utracony losie. Żegnaj, miasto mego bólu. Żegnajcie, żegnajcie.