Idę nad brzegiem zamarzłego morza
[o Matko Święta, zmiłuj się nad nami] -
wydęte - głuche - lodowe bezdroża
[o Matko Święta, zmiłuj się nad nami] -
z czarnych rozpadlin wylatuje śnieg -
i z dzikim świstem uderza na brzeg.
Tu skały groźne - tam oślizgłe jary -
kłębią się - wyją - na powietrzu mary;
wody rzegocą głucho pod stopami -
[o Matko Święta, zmiłuj się nad nami].
Ja niegdyś Roger - król Normanów -
z pychy sławiony i czarnego męstwa -
wielem dokonał przy woli szatanów,
wieże na gwiazdach budując i księstwa -
Choremu niosę grzechów odpuszczenie,
ale z mej duszy któż mię wyratuje?
słyszę w głębinach niepojęte drżenie -
morze swój kaftan szalonego pruje.
Na turni kościół, a w podziemiach blask -
słyszę anielski śpiew i lodów trzask.
Wejdę na chwilę pomodlić się Bogu -
wściekły mię wicher odtrąca od progu;
ale przez okno widzę złoty tron -
w światłach tęczuje mi lecący szron -
a w tęczach widzę rozśpiewany chór -
na tronie rycerz - mój pośmiertny wtór.
Włos czarny mu w połowie zakrył trupią twarz -
z sześciorga skrzydeł płynie krew do czasz.
Na harfie niemej gra - szatański zawtórzył śmiech
tej męce. Rzekłem: pieśń Twoja odpuszcza Ci grzech.
Z gór się olbrzymich bory łamały wśród łkań -
rzekłem: rycerzu, ty się zorzą stań.
Tysiące nad nim złotych rozbłysnęło piór,
księżyc, jak kielich czerwony wśród chmur.
Drzewa szły za nim - i krze - i ptastwo - i mogilny głaz -
i aniołowie w blasku swych nieziemnych kras -
i czarne smugi dziko rozkrakanych wron -
w pustym kościele ktoś uderzył w dzwon.
[O czarna męko moja, o morze - wyjące pod krami - !...]
rzekłem, odchodząc: duchy, pokój z wami.
[o Matko Święta, zmiłuj się nad nami] -
wydęte - głuche - lodowe bezdroża
[o Matko Święta, zmiłuj się nad nami] -
z czarnych rozpadlin wylatuje śnieg -
i z dzikim świstem uderza na brzeg.
Tu skały groźne - tam oślizgłe jary -
kłębią się - wyją - na powietrzu mary;
wody rzegocą głucho pod stopami -
[o Matko Święta, zmiłuj się nad nami].
Ja niegdyś Roger - król Normanów -
z pychy sławiony i czarnego męstwa -
wielem dokonał przy woli szatanów,
wieże na gwiazdach budując i księstwa -
Choremu niosę grzechów odpuszczenie,
ale z mej duszy któż mię wyratuje?
słyszę w głębinach niepojęte drżenie -
morze swój kaftan szalonego pruje.
Na turni kościół, a w podziemiach blask -
słyszę anielski śpiew i lodów trzask.
Wejdę na chwilę pomodlić się Bogu -
wściekły mię wicher odtrąca od progu;
ale przez okno widzę złoty tron -
w światłach tęczuje mi lecący szron -
a w tęczach widzę rozśpiewany chór -
na tronie rycerz - mój pośmiertny wtór.
Włos czarny mu w połowie zakrył trupią twarz -
z sześciorga skrzydeł płynie krew do czasz.
Na harfie niemej gra - szatański zawtórzył śmiech
tej męce. Rzekłem: pieśń Twoja odpuszcza Ci grzech.
Z gór się olbrzymich bory łamały wśród łkań -
rzekłem: rycerzu, ty się zorzą stań.
Tysiące nad nim złotych rozbłysnęło piór,
księżyc, jak kielich czerwony wśród chmur.
Drzewa szły za nim - i krze - i ptastwo - i mogilny głaz -
i aniołowie w blasku swych nieziemnych kras -
i czarne smugi dziko rozkrakanych wron -
w pustym kościele ktoś uderzył w dzwon.
[O czarna męko moja, o morze - wyjące pod krami - !...]
rzekłem, odchodząc: duchy, pokój z wami.