Mariusz Parlicki
Krytycy w ocenie „Księcia Poetów”
Wielu krytyków pisało o twórczości Zbigniewa Herberta, a warto byłoby zastanowić się też nad tym, jak ich wysiłki oceniał sam autor „Drugiego pokoju”.
Utwory „Księcia Poetów” ujawniają nieufność autora wobec krytyki i krytyków. Nieufność ta przeradza się często w oburzenie, a czasem wręcz w odrazę, jak ma to miejsce chociażby w „Rekonstrukcji poety”. Owa rekonstrukcja dokonywana przez akademika budzi oburzenie twórcy.
„Homer krzyczy
Dość. Nie mogę słuchać tej parodii. Na przód Wergiliusz, potem tłumacze, filolodzy, archeolodzy...Został ze mnie podręcznik mitologii i model, na którym uczą się rozbiorów stylistycznych”.[1]
Herbert w tym utworze usiłuje dać portret legendarnego Homera, portret nie historyczno-filologiczny, martwy i bez wyrazu, lecz portret człowieka żywego, z krwi i kości, czującego, cierpiącego, portret nie posągowego twórcy literatury bohaterskiej, lecz zwykłego ulicznego śpiewaka, obdarzonego talentem, sercem i kalectwem. Podobnie jak w twórczości poetyckiej, tak też i w tym dramacie Herbert dąży do odkrycia „żywej prawdy dzieła”. Autor przeciwstawia się, szydzi z obiektywizmu metod badawczych literaturoznawców, z metod reprezentowanych w tym utworze przez Profesora, którego wykład najlepiej ilustruje sącząca się z kranu woda.
W prozie poetyckiej „Dom poety” jak i w dramacie o Homerze poeta ubolewa nad tym, że historycy i teoretycy szeroko pojętej kultury w imię obrony dziedzictwa kulturowego ludzkości tworzą fałszywe mity i ponure muzea, nie mające nic wspólnego ani z „żywą prawdą dzieła”, ani z „żywą prawdą jego twórcy”. Warto w tym miejscu zacytować tę prozę poetycką Herberta, która dobitnie zilustruje spostrzeżenie zawarte powyżej:
„Kiedyś był tu oddech na szybach, zapach pieczeni, ta sama twarz w lustrze. Teraz jest muzeum. Wytępiono florę podług, opróżniono kufry, podłogę zalano woskiem. Całymi dniami i nocami otwierano okna. Myszy omijają ten zapowietrzony dom.
Łóżko zasłane porządnie. Ale nikt nie chce tu spędzić ani jednej nocy.
Między jego matą, jego łóżkiem a jego stołem – biała granica nieobecności, ścisła jak odlew ręki.”[2]
W „Jaskini filozofów” – chyba najgłośniejszym z dramatów Herberta utworze krytyka krytyków, komentatorów, dokumentatorów ujawnia się poprzez dialog Uczniów przy trupie swego mistrza - Sokratesa. Krytyka ta została podszyta Herbertowską ironią:
„ Platon
Zanim zdejmiemy mu maskę, ustalmy ostatnie słowa: „Nie zapomnijcie ofiarować koguta Esklepiosowi”. Potem to był już tylko bełkot. Zapisujemy ostatnie słowa, żeby potem nie było sporu.
Uczeń I
Jak to rozumiesz?
Uczeń II
Po prostu, jakaś zaległa ofiara, którą sobie nagle przypomniał.
Uczeń III
Ee, to byłoby banalne.
Uczeń IV
Zresztą nigdy nie chorował.
Platon
Ja to rozumiem jako wyrażenie przenośne, coś w rodzaju wielkiej metafory.
Uczeń III
Wielkiej metafory?
Platon
Tak.”[3]
Zasadne okazują się wcześniejsze obawy Sokratesa, który w obliczu śmierci zdaje sobie sprawę, że nie zostawiając spisanego, zwartego systemu filozoficznego, naraża swoją naukę na dowolne zinterpretowanie przez przyszłych komentatorów.
Herbertowi najwyraźniej nie zależy na tym, by pisano na jego temat, na temat jego twórczości nawet najbardziej patetyczne peany, lecz zależy mu przede wszystkim na tym, by go słuchano, czytano, by próbowano go zrozumieć, poznać.
Nazbyt często można spotkać się z taką formą krytyki literackiej, która w większym stopniu służy autokreacji jej autora, niż prezentacji tematu, zagadnienia, które jest jej przedmiotem. Czasem zdaje się, że krytyk – erudyta przeczytał bardzo wiele mądrych i ciekawych książek poza tą jedną, tą, o której pisze. W kontekście powyższego spostrzeżenia prośba, którą wyraża bohater herbertowskich "Listów naszych czytelników” względem Dziennikarza jest wyrazem pragnień chyba każdego człowieka, zarówno piszącego, jak i opowiadającego, powierzającego komuś swą historię:
„Może Pan o mnie nic nie pisać. Ale niech mi Pan pozwoli powiedzieć...[4]”
Herbert upomina się o to, by ci którzy chcą mówić, pisać, oceniać nauczyli się wpierw słuchać i rozumieć to, co słyszą. Upomina się o to, by ci, którzy tworzą opinię publiczną, czynili to z poszanowaniem dla tych, na temat których się wypowiadają. Upomina się o poszanowanie autora i jego dzieła, a nawet szerzej – jego życia. W gruncie rzeczy Herbert upomina się o prawdę, która wydaje mu się często zagrożona przez tych, którzy są jej nieudolnymi komentatorami, a nie nosicielami.
Najdobitniej swój stosunek do krytyków literackich wyraził Herbert w wypowiedzi, którą zamieścił we wstępie do swojej książki Andrzej Franaszek:
„Usadowiłem się na przeciw jatki. Atletyczny rzeźnik daje darmowy spektakl pod tytułem „Ćwiartowanie wołu”. Nóż ślizga się z maestrią przez wzgórza mięśni, tasak rozłupuje kości - rozkłada tę wspaniałą rzecz na elementy. Jednym ruchem wyjmuje z wnętrza wątrobę, serce i rzuca je płasko na rzeźniczy pień. Myślę o krytykach, którzy zajmą się nami, będą się znęcać nad tym, co po nas zostanie, kłując i szarpiąc na oślep.”[5]
Ćwiartowanie wołu, rozbieranie na części pierwsze tego, co doskonałe jest tylko wtedy, gdy tworzy zamkniętą całość budzi oburzenie Poety. Oburzenie to wyraźne jest nie tylko w tym cytacie, lecz i w prozie poetyckiej „Epizod w bibliotece”, pochodzącej z tomu „Hermes, pies i gwiazda”. Narrator tego utworu jest świadkiem dokonywania przez młodą dziewczynę, zapewne studentkę filologii „sekcji wiersza”. Obserwuje jak słowa poety zmieniają się w kreski, akcenty, cezury. Skłania go to do bolesnego odkrycia, do gorzkiej refleksji:
„Kiedy nieśliśmy go pod ostrzałem, wierzyłem, że jego ciepłe jeszcze ciało zmartwychwstanie w słowie. Teraz, kiedy widzę śmierć słów, wiem, że nie ma granicy rozkładu. Pozostaną po nas w czarnej ziemi rozrzucone głoski. Akcenty nad nicością i prochem”.[6]
Utwór literacki analizowany, badany przez krytyków wydaje się Herberowi bezbronnym zwierzęciem rozciągniętym na rzeźniczym stole.
Surowa ocena krytyków w twórczości i wypowiedziach pozaliterackich Herberta wypływa z przekonania autora „Struny światła”, że dzieło sztuki należy rozpatrywać w całości, łącznie z kontekstem historycznym, politycznym, społecznym, łącznie z biografią twórcy. Można powiedzieć, że ta surowa ocena krytyków ma u Herberta podłoże etyczne. Niewątpliwie czas powstania większości utworów, z których pochodzą powyższe cytaty, w szczególny sposób skłaniał do takich refleksji. W państwie totalitarnym granica pomiędzy krytyką literacką, a cenzurą była niezwykle cienka, niemalże zatarta. Zabiegi cenzorskie do złudzenia przypominały rzeźniczą profesję.
Kończąc te rozważania należy podkreślić, że bez względu na to, co o utworach autora „Pana Cogito” zostało już napisane i napisane będzie, warto utwory te czytać, oglądać i studiować jako integralne całości, zaś w swych ocenach należy kierować się szacunkiem wobec tych „pięknych, surowych przedmiotów” wycyzelowanych i zamkniętych, jak określił utwory Herberta Marian Grześczak.[7]
[1] Z. Herbert, Dramaty, Wrocław 1997, s. 59.
[2] Z. Herbert, Dom poety, W tegoż: Napis, Wrocław 1996, s. 34.
[3] Z. Herbert, Dramaty, op. cit., s. 50.
[4] Tamże, s 153.
[5] Cyt. za A. Franaszek, Ciemne źródło, Londyn 1998, s. 9.
[6] Z. Herbert, Epizod w bibliotece., W tegoż: Hermes, pies i gwiazda, Wrocław 1997, s.119.
[7] M. Grześczak, Sylwetki dramaturgów. Zbigniew Herbert. W: „Scena”,1972, nr 9.