Balkony

Zbigniew Herbert

balkony

Balkony eheu nie jestem pasterzem dla mnie
gaj mirtowy strumień i obłoki
zostały mi balkony wygnany arkadyjczyk patrzeć
muszę na dachy jak na pełne morze
gdzie okrętów tonących skarga dymi długa

cóż mi zostało cóż krzyk mandolin
lot krótki i upadek na kamienne dno
gdzie się czeka wśród gapiów na przypływ wieczności
oddając w zamian trochę krwi

nie tego czekałem nie to nie jest młodość
stać z głową w bandażach i ręce przyciskać
łowić głupie serce przestrzelony ptaku
zostań tu na urwisku jest w zielonej skrzynce
groszek pachnący i kwiaty nasturcji

idzie wiatr przedwieczorny od strzyżonych ogrodów
z łupieżem na kołnierzu bryza chromy sztorm
sypie się tynk na pokład na pokład balkonu

z głową w bandażach szczątkiem liny jak kosmykiem włosów
stoję wśród kamiennej powagi starczych żywiołów

tak zegarze tak trucizno to będzie jedyna podróż
podróż promem na drugi brzeg rzeki
nie ma tam cienia morza ani cienia wysp
są tylko cienie naszych bliskich

tak tylko podróż promem tylko prom na koniec
o balkony jaki ból żebracy śpiewają na dnie
i do ich zawodzenia przyłącza się głos
głos pojednania przed podróżą promem

      - wybaczcie nie dość was kochałem
      trwoniłem młodość szukając prawdziwych ogrodów
      i wysp prawdziwych w grzmocie fal

Inne teksty autora

Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert
Zbigniew Herbert