Z bryły czystego i żywego lodu
Wznosi się płomień, który mnie ogarnia,
Do dna ssie żyły, serce żre do spodu,
Z dnia na dzień niknę, taję, ginę marnie.
Śmierć ramię podnosi do ciosu,
Grzmi piorunami albo jak lew ryczy,
Życie ucieka przed atakiem losu,
Ja, człowiek, pełen trwogi, drżę i milczę.
Mogłaby litość pospołu z miłością
Podwójnym słupem podtrzymac poetę,
Przed nadchodzącą obronic ciemnością.
Ale litości nie widzę w obliczu
Nieprzyjaciółki mej słodkiej, kobiety.
Nie jej w tym wina, lecz losu w mym życiu.
(tłum. Jalu Kurek)
Wznosi się płomień, który mnie ogarnia,
Do dna ssie żyły, serce żre do spodu,
Z dnia na dzień niknę, taję, ginę marnie.
Śmierć ramię podnosi do ciosu,
Grzmi piorunami albo jak lew ryczy,
Życie ucieka przed atakiem losu,
Ja, człowiek, pełen trwogi, drżę i milczę.
Mogłaby litość pospołu z miłością
Podwójnym słupem podtrzymac poetę,
Przed nadchodzącą obronic ciemnością.
Ale litości nie widzę w obliczu
Nieprzyjaciółki mej słodkiej, kobiety.
Nie jej w tym wina, lecz losu w mym życiu.
(tłum. Jalu Kurek)