Pętam się, kluczę. Nie zacieram śladów.
Znów całkiem niepotrzebny klucz w kieszeni. Nie mam
zamiaru ani możliwości mieszkania na dworcu,
na ulicy, pod mostem, w samochodzie, w hotelu.
Nie chcę się tam. Daleko wysunięta placówka liryczna.
Nikt mnie nie ściga, nikt nie idzie za mną.
To ja sam ten cień rzucam. Pętam się pałętam,
kluczę pomiędzy miejscem, gdzie mnie teraz już
nie ma a miejscem gdzie mnie nie ma jeszcze
- i nie do końca wiadomo, czy w ogóle. Kluczę.
Moja kurtka została w domu, co go nie ma.
Dzisiaj spałem w tym domu, co go nie ma jeszcze.
Dała mi rano – tuż przed wyjściem w ten deszcz –
klucze do tego domu, będzie jeszcze śmieszniej.
Więc jak się czujesz? W porządku. Dziękuję.
Powoli się przestawiam. Sam sobie wybrałem.
Pętanie się po deszczu z dwoma kompletami
bezużytecznych kluczy. Tak żałośnie, że aż
nie na wiersz. Pętam się, pałętam,
snuję się kluczę. Sam. Bezużyteczny.
Nigdzie, z kluczami, w deszczu, w mokrym swetrze,
brak formy, złamany język.