Pielgrzymka

Leszek Wójtowicz

Pół dnia już chodziłem po mieście
Aż w końcu jakoś dotarłem
Do placu trzeba to przyznać
O świetnie trafionej nazwie

Po chwili zastanowienia
Stanąłem pokornie w kolejce
Dyskretnie zgasiłem papierosa
Wyjąłem z kieszeni ręce

Obłoki płynęły po niebie
Słońce świeciło wspaniale
A obok stał jakiś facet
Strojny w brzęczące medale

Powoli szliśmy do przodu
Aż nagle – niech nikt nie przeczy
Kolejka zafalowała
Zaczęły się dziać dziwne rzeczy

Torby torebki i resztę
„Otdat’ w kamieru chranienia”
Ta pani ma dekolt zbyt śmiały
Więc ubrać się lub do widzenia

A wy turysto to macie
Kieszenie zbytnio wypchane
Sierżancie zatrzymać kolejkę
Zaraz tę sprawę zbadamy

A potem skończyły się żarty
Bo wszedłem w zielony szpaler
Kłujący szpilkami spojrzeń
Już wtedy trochę się bałem

Po jakiejś chyba godzinie
Doszedłem do drzwi pancernych
Gdzie stała upiorna warta
Postaci z tektury wyciętych

Pot spływał im po twarzach
Lecz stali zupełnie bez ruchu
Bagnety lśniły w słońcu
Jak miecze złowrogich duchów

I jeszcze parę kroków
Po marmurowych schodach
Spełniały się wielkie marzenia
Byłem w pobliżu Boga

Cisza tu była taka
Jakby się czas zatrzymał
Ktoś kichnął – wtem szept jadowity
„Tiszina tiszina tiszina”

Bóg leżał w szklanej skrzyni
W czarnym jak noc garniturze
Koszula i krawat w groszki
Bródka rudawa nieduża

I znowu upiorna warta
Kolejny zastęp duchów
Lepiej więc było nie robić
Żadnych gwałtownych ruchów

Klimatyzacja działała
Cudownie wręcz bez zarzutu
Lecz czasem mi się zdawało
Że się natychmiast uduszę

Gdy wreszcie wyszedłem na zewnątrz
Słońce świeciło wspaniale
Za rogiem zmiana warty
Opowiadała kawały

A później gdy już wieczorem
Piłem w hotelu wódkę
Z butelki wyłaził diabeł
Co miał rudawą bródkę…

Inne teksty autora

Leszek Wójtowicz
Leszek Wójtowicz