Jechali chłopcy na nieprawdziwą wojnę
Była godzina ósma dziesięć
Każdy miał bilet bezpłatny w kieszeni
I każdy wiedział że musi się spieszyć
Chociaż nie mieli jeszcze mundurów
Byli już jakoś do siebie podobni
Jak wyciosani z jednego kamienia
Już teraz bardzo zapomnienia głodni
Butelki w dłoniach migotały zimno
W głowach rozpętał się upał szalony
Pili pospiesznie ostatnie toasty
Na oblężonych stopniach wagonów
Śpiewali chórem że w wojsku dobrze
Śpiewali chórem że się nie boją
Aż cały dworzec trząsł się w posadach
Aż się opóźniał odjazd pociągu
W powietrzu stała chmura płaczu
Konduktor machał bezradnie latarką
Na rozstrojonej taniej gitarze
Ktoś grał uparcie smętne tango
A ty poeto stałeś na boku
Z białym goździkiem w zaciśniętej dłoni
I próbowałeś mówić kochanej
Jakoś to będzie – nie martw się o mnie
Będę do ciebie pisał często
Wiersze o miejscach które znamy
Zobaczysz jak czas szybko biegnie
Niedługo znów się tutaj spotkamy
Ona mówiła – tak kochany
Uważaj zimno nie przezięb się czasem
A potem jeszcze szybki pocałunek
I drzwi wagonu zamknięte z hałasemA wy potężni tego świata
Co budujecie dla nas piekło
Do listy grzechów jeden dopiszecie
Gdy ten z goździkiem nie wróci poetą