Świat. Nie pasujące do siebie, byle jak przyklejone kawałki. Nie wiem. Może ze mną jest coś nie tak. Wiesz, ty także jesteś niewłaściwy. Mówi ci to każdy, już od twego urodzenia. Ja też. Dlatego brzydzę się siebie. Ale nie swego odbicia w lustrze. Chyba, ze przyjmiemy, że spod zwałów tłuszczu, skóry i mięśni wystaje z człowieka także choć kawałek duszy. Chciałabym ci się zwierzać, naprawdę, chciałabym być tym, kim oczekujesz żebym była. Nie wiem, czy nie potrafię być taka, czy po prostu staram się niedostatecznie. Czytam tylko jakieś książki, artykuły i wiersze, ale wciąż nie mogę znaleźć tego nieokreślonego „czegoś”, co sprawiłoby, że upodobniłabym się do ciebie, lub przynajmniej stworzyła, tak jak ty, swój własny, chociażby metafizyczny świat...
* * *
Dzisiaj znów jestem spokojna. Świat Cohena mnie wycisza. Nie wiem, który jest dziś rok, a nawet wiek. Moja matka chodzi w barokowej puszystości, a ja kulę się w sobie i czytam Dostojewskiego. Denerwują mnie złote aniołki grające na harfach. A moja suknia jest czarna. Stoję przed lustrem- jestem gruba. Na wadze wskazówka pokazuje 30 kilogramów. To co, ja mam tylko duszę. I naprawdę ważę więcej. To ona wprowadzili mnie w manię szukania u siebie oznak anoreksji. Garbię się nad zeszytem z fizyki i jest mi naprawdę źle. Wszystko kończy się, gdy zasypiam. Naprawdę, choć raz chciałabym napisać doskonały wiersz, albo namalować swoje „Śniadanie na trawie”, ale brak mi talentu. Wpatruję się w firankę i czuje parujący mózg. Wiem, że ty cierpisz bardziej.
Ja, głupia egoistka, nie mająca odwagi powiedzieć o sobie wprost- idiotka.
* * *
Przybrałam ironiczne szaty, i każdy przechodzień mówi, że jest mi w nich do twarzy, ale nikt nie powiedział, ze jest mi w nich do duszy. Ja wiem dlaczego. Moja próżność lubi tę pajęczą suknie, bo wie, że wygląda w niej olśniewająco. I ja też lubię, ale sama nie wiem z jakiego powodu. Zawsze kiedy ją wkładam, falami sarkazmu udaje mi się zagłuszyć tę okropną muzykę. Trzymam głowę w rękach i nie mam już tchu. Przechadzam się wąskim korytarzem, słyszę spazmy i krzyki. A gdy zaglądam do kilku pokoi przeraźliwie uświadamiam sobie, jacy jesteśmy bezwolni.
* * *
Thom głaskał moją twarz. Ja przytuliłam się do jego włosów. I te włosy zaczęły falować. Potem zmieniły się w ogromne trawy. Ja byłam pośród nich, i widziałam tylko je. Zdziwiłam się, bo oznaczało to, że Thom miał jeszcze jakąś, niedostrzegalną dla mnie nadzieję. W mojej głowie wibrował okropny skowyt, a Thom przestał się uśmiechać. Powiedział, ze dla mnie nie ma już przyszłości i odszedł. To było niesprawiedliwe. Ja chciałam mieć przyszłość.
* * *
Wiesz, nie słucham już Pistolsów, tylko oglądam chmury. Denerwuje mnie to gęstniejące powietrze. Tak chciałam żeby było spokojnie i romantycznie, ale nie jest. Bardzo boli mnie brzuch i nie mogę przemówić. Znów pojawia się ta Tajska figurka. Bzdura, ja zawsze chciałam mieszkać w Mozambiku.
Kołem otaczają mnie dzieci z rączkami jak patyczki. Śpiewają piosenkę o wszechwładnym Bogu i raz, po raz, któreś z nich przewraca się i umiera. Ja naprawdę chcę zamknąć oczy, ale nie mogę i muszę na nie patrzeć. Potem wymiotuję i podchodzi do mnie chłopczyk z buteleczką pełną żółtej febry. Nie chce wypić, a chłopczyk umiera. Jak ja chciałabym żeby to się skończyło...
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Skończyło się. Mój brat odegnał ich wszystkich, ale w zamian kazał nadać sobie imię. Wymyśliłam Klaudiusz, a on uderzył mnie w twarz. Nie podobało mu się. Chciałam, naprawdę chciałam go zadowolić, ale do głowy przychodziły mi same Zenki i Łukasze. On zrobił się okropnie wściekły, a jego ciało zaczęło falować. Rozprysnął się na wiele maleńkich kawałków i zabrał moje imię. Nie wiem po co mu ono. Ja nawet się cieszę, że mi je ukradł, bo będę mogła być jakąś Messaliną, czy Jowitą i zacząć życie od nowa. W każdym razie jestem uratowana. Znowu mam przyszłość.
* * *
Jaka jestem szczęśliwa! Thom znowu przyszedł i powiedział, że wygrałam i że nie może beze mnie żyć. Potem pociągnął mnie za rękę i pokazał swój tort urodzinowy. Zdziwiłam się, że jest na nim tyle świeczek i pomyślałam, ze Thom jest Bogiem. Ale kiedy go o to zapytałam, tylko się zaśmiał. Powiedział, ze jedna świeczka, to nie rok życia, ale radosna chwila. Poprosiłam, żeby pokazał mi mój tort. Thom otworzył orzechowy kredens, a ja zobaczyłam samotną świeczkę, sterczącą z mojego ciasta. Chciałam krzyczeć, że to nie prawda, że wiele razy byłam szczęśliwa, ale Thom zamknął mi usta pocałunkiem, a ja zobaczyłam jak na moim torcie pojawia się kolejny płomień....