Literatura

Czas już odpocząć (opowiadanie)

vice president

Podchodzi człowiek i pochyla się nad kałużą, klęka, wsadza dłoń w odmęt.

Jego palec błądzi między brzegami, wzniacając muł, mącąc toń.

Macha głową nerwowo, czuje impuls. Od jego palca, przez rękę, głowę, brzuch, nogi, mózg - płynie prąd. Węgorze elektryczne podszczypują jego skórę.

 

Dotyka dna, i spod piachu, delikatnie, koniuszkami palców – wyciąga błyszczący kawałek, błyszczący odłamek, szkiełko ostre. Odbijające mroczną głębię wody.

Kaleczy się, ale wyciąga je na powierzchnię, przygląda się mu. W szkiełku odbijają się jego oczy.

Dostrzega w nim coś, może to tylko fantazje rozpracowanego umysłu. Pociera je drugą dłonią, rozmazując krew, rozmazując posokę, ślad człowieczeństwa.

 

I nareszcie widzi, jakby prześwitujące przez tą czerwoną warstwę to coś, to czego szukał, a co tak długo zalegało na dnie tej brudnej kałuży.

Dotyka szkiełka raz jeszcze i czuje uderzenia, czuje jak szkiełko drży, jak wibruje w miarowym rytmie.

Przez głowę człowieka przelatuje obraz z jego dzieciństwa. Z jego przeddzieciństwa, obraz ciepły, obraz mokry i bezpieczny.

I ten dźwięk, ten sam dźwięk – ży-cie, ży-cie, ży-cie.

 

Trzyma człowiek szkiełko jeszcze przez mikrosekundę, po czym wkłada je do ust.Zimne, śliskie i ostre.

Zamyka oczy. Czuje, jak kaleczy mu język, dziąsła, obija się o zęby. Obraca je, wyczuwając jego kształty, po czym połyka.

Szkiełko rozkrawa mu przełyk, tnie delikatne membrany.

Ból rozchodzi się po całym ciele, gorący i nieznośny, krew napływa do ust. Łyka ją, łyka raz po raz, gorącą jak kawa, jak płynny żar, metaliczną i ohydną.

Dławi się, pluje czerwono-czarną cieczą, więc nabiera w ręce wody z kałuży, unosi złączone dłonie do ust i pije zachłannie, pije łapczywie, aż krew się rozrzedza, spływając do żołądka.

 

Jeszcze chwila, i zaraz już po wszystkim. Komunia została przyjęta.

Serce człowieka jest znów tam, gdzie znajdywało się wtedy, wtedy w czasie, skąd pochodzi wspomnienie.

 

Czas już odpocząć.

Kładzie się, twarz zanurza w wodzie, wypuszcza parę bąbli powietrza z ust. Kałuża ożywa nagłym ruchem.

Kiedy ostatni bąbel opuszcza człowiecze usta, powoli, powolutku zaczyna człowiek cały w tej kałuży znikać. Twarz, ręce, barki, tors, nogi.

 

Kałuża uspokaja się, kiedy ostatni palec, ostatni paznokieć zostaje przykryty przez wodę. Odsłania swój mokry uśmiech.

Na dnie pojawia się coś błyszczącego. Kałuża mieni się blaskiem, jaśnieje na krótko, a zaraz potem gaśnie, zamieniając swoją toń w brudną, nieprzystępną i zimną.

 

Podchodzi człowiek i pochyla się nad kałużą, klęka, wsadza dłoń w odmęt.

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 12 kwietnia 2020 (historia)

Inne teksty autora

Rudy
vice president of nothing
Rudy
vice president of nothing
broń, boże
vice president of nothing
Błyskotka
vice president of nothing
Małe życie, mała śmierć
vice president of nothing
Ubiorę serce w garnitur
vice president of nothing
Poplamię drewno szałem
vice president of nothing
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca