Marzenie poranne

Adam Asnyk


Siedziała w ogrodzie w pół świetle, w pół cieniu,
Przy blasku wschodzącej jutrzenki,
Wśród ciszy porannej oddana marzeniu,
Słuchając słowika piosenki

Marzyła o szczęściu, miłości - tak trocha,
Bo o czymże możnaby innym?
Wszak każda dziewczyna, choć jeszcze nie kocha
Marzeniem się bawi niewinnym.

Tęsknota, niepokój i dziwne żądania
Nieznanych a słodkich upojeń
Budziły w jej sercu odblaskiem świtania
Girlandy tęczowych urojeń.

I piła skwapliwie te wonie, te fale
Powietrza, co pierś jej wznosiły,
I mocniej błyszczały jej ustek korale
I żywiej się oczy paliły.

Patrzyła na kwiaty, co jasne z uśmiechem
Skłaniały kielichy miłośnie
I dzieląc się wonnym rozkoszy oddechem,
Szeptały o szczęściu i wiośnie.

Widziała konwalię dziewiczą, jak drżała
Łzy lejąc z drobnego kielicha
W objęciach wietrzyka, a choć tak nieśmiała,
Jednakże coś pragnie i wzdycha.

A dalej narcyzy, tak piękne, urocze...
Że muszą samotne pozostać -
Więc główki zwiesiły nad wody przeźrocze,
Ścigając odbitą w niej postać.

Tam znowu fiołki kryjące się w trawie...
Tak dobrze tej cichej rodzinie!
Nie myśli o próżnej wielkości i sławie,

Lecz żyje dla siebie jedynie.

Tak marząc o kwiatach i tonąc w marzeniach
Oparła na ręku głowę,
I chmurki śledziła w słonecznych promieniach
To srebrne, to wszystko różowe.

Wtem widzi zdziwiona, że z słońca promieni,
W jej oczach gmach staje złocisty,
Z kopułą szafirów, z ścianami z zieleni,
A cały jak kryształ przejrzysty.

Kolumny - to palmy, splecione w arkady
Przez liany i bluszcze wiszące,
Schodami - srebrzyste ściekają kaskady,
Posadzką - mozaiki lśniące.

I widzi strwożona, jak kwiatów kielichy
Ludzkimi ją mierzą oczami,
I widzi rój sylfów skrzydlaty i cichy,
Jak igra w powietrzu z tęczami.

A jeden z narcyzów rosami wilgotny
W pięknego młodzieńca się zmienia,
Lecz skrzydeł nie dostał i usiadł samotny
Nad brzegiem srebrnego strumienia.

I widzi wzruszona, jak wiatrom się skarży:
Że nie ma na świecie nikogo...
I słyszy westchnienia i w myślach się waży,
A tak jej smutno i błogo.

Nad litość nic nie ma na ziemi świętszego
Więc litość skłoniła dziewczynę,
Że wstała powoli i podeszła do niego
Zapytać o smutku przyczynę.

Słyszała, jak przez sen wyrazy namiętne,
Co śpiewnym pieściły ją echem,
I oczy widziała tak piękne, a smętne,
Że odejść byłoby, ach! grzecham.

Słyszała, jak mówił: \"Ty jesteś wybraną
By nowe ukazać mi życie,
I duszę na wieczną tęsknotę skazaną
W niebiańskim pogrążyć zachwycie.

Ty jedna, ach możesz, na ziemi, ty jedna!
Odnaleźć mi nieba podwoje,
Twa miłość nam władzę cudowną wyjedna,
I skrzydła dostaniem oboje.\"

To wszystko słyszała, jak w sennym marzeniu,
Uciec i zostaćby chciała,
Aż wreszcie uległa słodkiemu wzruszeniu
I rękę nieśmiało podała.

Podała i nagle spostrzegła z podziwem,
Że lecą oboje dłoń w dłoni,
Złączeni swych skrzydeł tęczowym ogniwem
W obłoku jasności woni.

A wszystko się przed nią roztapia w blask słońca
Pierś sama oddycha rozkoszą,
Kraina cudowna, bez końca, bez końca,
A skrzydła ją w górę unoszą...

I płyną wciąż razem w błękitne etery
Po szlakach przestrzeni gwiaździstych,
A pieśni nadziemskie śpiewają im sfery
O ducha pragnieniach wieczystych.

Więc czuję, że serce wyrywa się z łona,
Że nadmiar uczucia pierś tłoczy,
Wśród jasnych błękitów, gwiazd złotych stęskniona
Na niego podniosła swe oczy.

I wzrokiem spoczęła w młodzieńca spojrzeniu,
Co serca płynęło falami.
I w sennej ekstazy bezbrzeżny pragnieniu
Ust jego dotknęła ustami.

Wtem wszystko przepada... i widzi o dziwy,
Świat jasnych urojeń zniknony!
I siebie zmienioną w krzak brzydkiej pokrzywy,
A młodzian stał w oset zmieniony.

W rozpaczy i wstydzie chce płakać... Nie zdoła,
Co będzie nieszczęsna robiła?
Wtem słyszy z radością, że matka ją woła,
I nagle się ze snu zbudziła.

I poszła zapytać do matki, co znaczy
Sen dziwny o takiej przygodzie?
A matka z uśmiechem swej córce tłumaczy,
Że marzyć nie trzeba w ogrodzie.


Adam Asnyk
1869