Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem - bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.
Miasto - złocony kraniec przepaści!
Stań na nim, spojrzyj, a dreszcz lodowaty
Zatrzęsie ciałem i członki namaści.
Miasto - to przedsień piekielnej zatraty;
Patrz - tam zjawiska gmatwają się tłumne,
Tam cudów siła - tam głupstwa rozumne,
Obok wieśniaczej prostoty stawione,
W nieobeznanym a gwałtownym człeku
Wzbudzić potrafią gniew niechrześcijański.
Wzbudzić potrafią nudności szalone,
I na myśl rzucić pleśń późnego wieku;
O! one mogą na twarz wywlec śmiech szatański,
Z jakim się czasem zjawia pośród zabaw głośnych
Dziwaczny pielgrzym, i patrzy na gości,
I śpiewów słucha donośnych...
Ale ten pielgrzym w chaosie radości
Patrzy na ludzi jak ów wąż rzeźbiony,
Kształtnie nad czarą wina pochylony,
Martwo, lecz chytrze patrzący na muchy,
Co się spętały w pijaństwa łańcuchy.
Miasto!...to ciemny, nieczysty przedsionek,
Którego niebo, dymem okopcone,
Nie zna jutrzenki, nie zna wschodu słońca,
Ani rozumie, co śpiewa skowronek.
Tam - w mieście - wszystko cyrklem wymierzone,
A od początku życia aż do końca
Człek, patrząc w zegar, na jego tablicy
Widzi wschód - zachód - i noc safirową,
Tylko po tańcach znajomą stolicy:
Tam - w mieście - ujrzysz ziemię inną, nową,
I ludzi innych - tam piewca, gdy śpiewa,
To się oklasków, wawrzynów spodziewa.
Oklask? - to echo, a wawrzyn? - to ziele,
Na naszych łąkach piękniejszych jest wiele!
Wieś!... to me życie, to podarek Boży!
To kwiat, co spada z anielskiego czoła,
Gdy go dłoń lekka lekko w sploty włoży.
O, wieś, z początku cicha i smętnie wesoła,
Leży jak flet, co w sobie liczne pieśni tłumi,
Lecz weź no ten flet do ust, pocałuj go szczerze,
A dopiero usłyszysz, co on śpiewać umié,
A dopiero on pieśni dla ciebie wybierze;
I będzie ciebie błagał - będzie ciebie prosił -
Ażebyś go przy ustach pałających nosił.
Na wsi - słowik jest piewcą; on tam nie dba wcale,
Czy go pośród oklasków przyjmą okazale,
On, w nocy pod okienkiem siadłszy na kalinie,
Nawet o tym i nie wie, że śpiewa dziewczynie;
On wesół skubie listki wonnego jaśminu,
Bawi się nimi, gęślarz, swobodny - szczęśliwy,
Bo dla niego liść każdy jest liściem wawrzynu.
Na wsi burza przeraża! piorun jest straszliwy,
Gdy wije się po niebie i przegryza chmury:
Lecz w mieście nie dosłyszą słów Matki Natury,
Którą pokaleczywszy, i złożywszy w grobie,
Bawią się - tańczą sobie...
Nie lubię miasta! nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw - i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem - bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.
Więc na wieś wrócę - o wsi wesoła!
Ty mię powitasz, kwiatku anioła.
Tak - na wieś wrócę, do swoich wrócę,
Sterczące kości napotkam w roli,
I dla tych kości piosnkę zanucę.
Już wracam myślą - wzrok jej sokoli
Naprzód zobaczył lipy cieniste,
Zielone smugi i wody czyste.
Serce, ty czujesz strony rodzinne,
Bo tam dla ciebie było wesele,
I szczere modły w wiejskim kościele,
I czucia szczere - niewinne...
Noc - rosa pada, myśl ma chwilkę leci,
Między lipowe, topolowe drzewa,
Tam, kędy w oknie blady płomyk świeci:
I przyleciała - pod płotem stanęła,
Jak żebrak, co się jałmużny spodziewa -
Łagodnym wzrokiem w oknie utonęła,
Lecz nikt nie widział, że ona tam stoi,
Nikt jej tam wcale nie czekał,
Tylko pies wierny zerwał się - zaszczekał.
,,Czy poczuł wilka? czy się czego boi?
Że tak ujada bez końca".
O nie, nie poczuł ni wilka, ni strachu,
Tylko myśl moją - mej pamięci gońca -
Moje wspomnienie poczuł i przywitał;
Bo on tam o nie nieraz, wyjąc, pytał,
On jeden uczył, gdy stało za płotem,
I kiedy bliżej przyleciało potem,
By na rodzinnym siąść dachu.