Bunt jesienny

Leopold Staff

BUNT JESIENNY

 

Gdzież jest ta wywalczona z mozołem pogoda,

Ku której mnie przez lata wiodły strome ścieżki?

Jestem znów jak samotna, przydrożna gospoda,

Do której się o zmierzchu wdarły rzezimieszki.

 

Drzwi i okna wrogimi wyłamali siły

I wygnali spokojnych i radosnych gości.

Może to obraz nieco dziwaczny, zawiły,

Ale i sprawa moja nie ma się najprościej.

 

Czarnych chmur mi naniosły jesienne zawieje,

Miotają duszą moją jak najlichszą słomą,

Na cztery wiatry poszły z otuchą nadzieje

I tylko jedno pewne, że nic nie wiadomo.

 

O, cicha, niezmącona harmonio bez skazy,

Płaszczu, któryś mi dawał od chłodów ochronę

I który odwracałem już w życiu dwa razy,

Chyba nie przenicuję cię na trzecią stronę.

 

Precz, łatanino, marne partactwo krawieckie!

Nie będę na grzbiet wdziewał z łachmanów odzienia.

W tkaninę tę zakradły się nici zdradzieckie,

Nie chcę mądrości zszytej łatą wyrzeczenia!

 

Na nowo zacząć żmudną pracę Penelopy,

Choćby ją znów pruć przyszło od samego wątku!

Ruszyć z podnóżka gnuśnie wypoczęte stopy

I zmusić do wędrówki twardej od początku!

 

Obudź, serce, porywy tak jeszcze niedawne,

Wzbierz jako żagiel wiatrem i jak owoc sokiem,

Tryśnij z siebie jak wino bosko marnotrawne

I nad światem się rozlej pienistym obłokiem.

 

Przemierz raz jeszcze wszystkie szczyty i otchłanie,

Niech wiara twa zapory obala i kruszy,

Aż runiesz i z wszystkiego rozum ci zostanie,

Ta ostatnia kolumna na ruinach duszy.

 

Inne teksty autora

Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff