prowadziłem te ciężarówki tak ostro
i długo że mi
prawa stopa
drętwiała od naciskania
na gaz.
dostawa za dostawą,
14 godzin jednym ciągiem,
dolar dziesięć za godzinę,
na czarno,
jednokierunkowymi uliczkami w najgorszych dzielnicach.
o północy lub w samo południe
pędem miedzy wysokimi domami
i zawsze ten smród czegoś
co właśnie zdycha lub zaraz zdechnie
w windzie towarowej
tam, dokąd jedziesz,
w windzie samoobsługowej
z wyjściem prosto do dużej hali
nieprzyjemnie widnej
od gołych żarówek
nad głowami tłumu kobiet
każda niemo zgarbiona nad maszyną
żywcem ukrzyżowana na
akord
a potem oddajesz paczkę
grubemu skurwysynowi w czerwonych
szelkach.
od podpisuje, dziurawiąc tandetny
papier
długopisem,
oto potęga,
oto Ameryka przy pracy.
myślisz, żeby go zabić
na miejscu,
ale przekreślasz tę myśl i
schodzisz
do windy
cuchnącej moczem,
ciebie też ukrzyżowali,
Ameryko przy pracy,
wypruwają ci jelita
i mózg i
wolę i duszę.
wysysają cię do sucha, a potem
wyrzucają.
ustrój kapitalistyczny.
etyka pracy.
zysk jako motywacja.
wspomnienie słow. twojego ojca,
„ciężko pracuj, to zdobędziesz
uznanie”.
no jasne – pod warunkiem, że dasz im zarobić
więcej niż oni
tobie.
z zaułka znowu
prosto w słońce
w strumień aut,
planujesz drogę do następnego postoju
najlepszą trasę, żeby oszczędzić na
czasie
a nie znasz żadnych sprawdzonych grepsów,
a sama myśl o
wszystkich dostawach jeszcze do załatwienia
groziłaby obłędem.
odwalaj jedna na raz,
swobodnym slalomem przez korki,
wśród innych zajeżdżonych szoferów,
też bez pojęcia o niebezpieczeństwie,
rzeczywistości, nurcie ani
współczuciu.
czujesz, jak rozpacz
wymyka się z ich
maszyn,
a żyją w takiej samej beznadziei i
odrętwieniu jak
ty.
przedzierasz się przez ścisk
takich właśnie
w drodze do następnego
postoju
przez rojne centrum
Los Angeles w 1952 roku
śmierdzący i skacowany
nie masz czasu na obiad
nie masz czasu na kawę,
trasą numer 10,
jesteś nowy,
dajcie nowemu trasę
co urywa jaja
zobaczymy, czy nowy da radę połknąć
wieloryba.
rzut oka w dół:
wskazówka na
czerwonym,
prawie zero benzyny.
gleba, kurwa.
dajesz do dechy i
jedną ręką zapalasz
zgniecionego peta zapałką z brudnej paczki
srać na ten świat.