zamiast siedzieć z lisem w paprociach
nosze w kieszeni zdjęcie starego Spada
i słucham stukotu szpilek o bruk patrzę na nogi nogi nogi
dziewczyn pokazujących wszystko z wyjątkiem cipek,
równie dobrze mógłbym już paść
zły wiatr wieje z każdej strony
Keats nie żyje
ja tez umieram.
nic tak cholernie nie cuchnie
jak stary poeta zakwaśniały
na ciele i umyśle, poeta który ma parszywe
szczęście, konie uciekają od niego,
pozera go rak hazardu, jego zielony portfel chudnie w oczach,
za dużo Szostakowicza
i puszek piwa sączonych przez słomkę,
usta i umyśl poobijane
przez młodych ludzi w bocznych alejkach,
kołysze się w oknie
w gorące południe i nie udaje mi się
zabić brzęczącej muchy, lup, spadam ciężko
jak cholera, ci z dołu jakoś to sobie
wytłumaczą; albo znowu się spił albo dogorywa,
stary poeta kuśtyka niepewnie po korytarzu,
lamie laski na grzbietach
niewinnych psów
wypluwa to
co zostało mu ze słońca.
listonosz ma cos dla niego
zabiera to do swojego pokoju
i otwiera jak róże
po chwili krzyczy głośno, na próżno,
jego trumna jest pełna
listów z piekła
rano ujrzysz go znowu
jak ślini małe koperty,
jak martwi się o pieniądze na
czynsz
papierosy
wino
kobiety
konie,
jak trapi go
Eric Coates, III symfonia Beethovena i
jakąś oczekiwana od trzech miesięcy przesyłką z Chicago
on i jego wino w papierowej torebce
jego pall malle.
w sierpniu stuknie mu 42 lata, 42,
po mózgu łażą mu szczurzy i
zjadają myśli zanim zdarzy uderzyć
w klawiaturę.
starzy poeci są paskudni jak stare cioty:
meczy ich cos z czym nie mogą się pogodzić:
wydawca pragnie panu podziękować za
przesyłkę ale
z przykrością...
idź dalej
dalej
dalej
ciemnym korytarzem
korytarzem na którym nie ma kobiet
obierz ze skorupki ostatnie jajko
i zasiądź za maszyna:
stuk stuk stuk
nie zwracaj uwagi na telewizory
nie zwracaj na trzeszczące łóżka,
stuk stuk stuk:
jeszcze jeden stary poeta odchodzi.
nosze w kieszeni zdjęcie starego Spada
i słucham stukotu szpilek o bruk patrzę na nogi nogi nogi
dziewczyn pokazujących wszystko z wyjątkiem cipek,
równie dobrze mógłbym już paść
zły wiatr wieje z każdej strony
Keats nie żyje
ja tez umieram.
nic tak cholernie nie cuchnie
jak stary poeta zakwaśniały
na ciele i umyśle, poeta który ma parszywe
szczęście, konie uciekają od niego,
pozera go rak hazardu, jego zielony portfel chudnie w oczach,
za dużo Szostakowicza
i puszek piwa sączonych przez słomkę,
usta i umyśl poobijane
przez młodych ludzi w bocznych alejkach,
kołysze się w oknie
w gorące południe i nie udaje mi się
zabić brzęczącej muchy, lup, spadam ciężko
jak cholera, ci z dołu jakoś to sobie
wytłumaczą; albo znowu się spił albo dogorywa,
stary poeta kuśtyka niepewnie po korytarzu,
lamie laski na grzbietach
niewinnych psów
wypluwa to
co zostało mu ze słońca.
listonosz ma cos dla niego
zabiera to do swojego pokoju
i otwiera jak róże
po chwili krzyczy głośno, na próżno,
jego trumna jest pełna
listów z piekła
rano ujrzysz go znowu
jak ślini małe koperty,
jak martwi się o pieniądze na
czynsz
papierosy
wino
kobiety
konie,
jak trapi go
Eric Coates, III symfonia Beethovena i
jakąś oczekiwana od trzech miesięcy przesyłką z Chicago
on i jego wino w papierowej torebce
jego pall malle.
w sierpniu stuknie mu 42 lata, 42,
po mózgu łażą mu szczurzy i
zjadają myśli zanim zdarzy uderzyć
w klawiaturę.
starzy poeci są paskudni jak stare cioty:
meczy ich cos z czym nie mogą się pogodzić:
wydawca pragnie panu podziękować za
przesyłkę ale
z przykrością...
idź dalej
dalej
dalej
ciemnym korytarzem
korytarzem na którym nie ma kobiet
obierz ze skorupki ostatnie jajko
i zasiądź za maszyna:
stuk stuk stuk
nie zwracaj uwagi na telewizory
nie zwracaj na trzeszczące łóżka,
stuk stuk stuk:
jeszcze jeden stary poeta odchodzi.