Przekład: Barbara Beaupre
Jest duch na niebie, co ma lutnię
Z własnego serca ciepłych strun.
Nikt tak nie śpieaw dziko-pięknie,
Jak Izrafel, wśród gwiezdnych łun.
Słysząc go, gwiazdy dziwem zdjęte,
Jak legendowa niesie wieść,
Stają zachwytem w czar ujęte
I wszelka rzecz, która go słyszy,
W skupionej milknie ciszy.
W obłokach drżąca,
Tarcz miesiąca
Purpurą płonie,
I tchnie miłością zrumieniona
W eterów łonie.
A z nią Pleady,
Gwiazd gromady,
Których jest siedem wśród przestrzeni,
Stają w milczeniu odurzone
Czarem tych pieni.
I mówi ów płomienny chór,
Złożony z gwiazd tak wielu,
Że pieśni wdzięk i ognia żar
Płonący w Izrafelu
Pochodzą z jego żywej lutni,
Drgających strun..
Na której gra on, Boski pieca,
Wśród gwiezdnych łun
Lecz tam, gdzie jaśni mkną anieli
U Niebios proga,
G ł ę b i a jest myśli powinnością
A M i ł o ś ć gdy płomieniem strzeli
Dorasta Boga.
Tam błądzą rajskich dziewic krocie
W świateł odmęcie.
Podobne gwiazdom czczonym przez nas
Na firmamencie.
Więc to niesłusznie Izrafelu
Najlepszy, bo n a j m ę d r s z y bardzie,
Że nasz śpiew ziemski beznamiętny,
Chcesz mieć w pogardzie.
Dla ciebie płoną na błękicie
Ognie bez skazy.
Udziałem twoim długie życie
Górne ekstazy.
Śpiewając w modrych świateł toni
Wawrzyn na jasnej nosisz skroni.
Toż nie dziw, że gdy w rytm ognisty
Wlewasz twą miłość, radość, żal,
Słucha w skupieniu chór gwiaździsty
Aż skona w ciszy uroczystej
Ostatnia z dźwięcznych fal.
O tak! Tyś boskim niebios wieszczem
Lecz tu, na naszym świecie
Radość się miesza z bólu dreszczem
I ziemskie tylko rośnie kwiecie.
A blady cień twej szczęśliwości
Gdy od niebiańskich padnie bram,
Rozprasza dla nas ciemność nocy
I za blask słońca starczy nam.
Lecz gdybym był!
Na gwiezdny pył,
Rzucony w słońc etery
A Izrafel na miejscu mym
Do ziemskiej zstąpił sfery
Nie tak by dziko, smętnie brzmiał
Doczesny jego śpiew.
Jak pieśń ma, co bijącym tętnem
Echem płynęłaby namiętnym
W bezmiar niebiańskich sfer.
Jest duch na niebie, co ma lutnię
Z własnego serca ciepłych strun.
Nikt tak nie śpieaw dziko-pięknie,
Jak Izrafel, wśród gwiezdnych łun.
Słysząc go, gwiazdy dziwem zdjęte,
Jak legendowa niesie wieść,
Stają zachwytem w czar ujęte
I wszelka rzecz, która go słyszy,
W skupionej milknie ciszy.
W obłokach drżąca,
Tarcz miesiąca
Purpurą płonie,
I tchnie miłością zrumieniona
W eterów łonie.
A z nią Pleady,
Gwiazd gromady,
Których jest siedem wśród przestrzeni,
Stają w milczeniu odurzone
Czarem tych pieni.
I mówi ów płomienny chór,
Złożony z gwiazd tak wielu,
Że pieśni wdzięk i ognia żar
Płonący w Izrafelu
Pochodzą z jego żywej lutni,
Drgających strun..
Na której gra on, Boski pieca,
Wśród gwiezdnych łun
Lecz tam, gdzie jaśni mkną anieli
U Niebios proga,
G ł ę b i a jest myśli powinnością
A M i ł o ś ć gdy płomieniem strzeli
Dorasta Boga.
Tam błądzą rajskich dziewic krocie
W świateł odmęcie.
Podobne gwiazdom czczonym przez nas
Na firmamencie.
Więc to niesłusznie Izrafelu
Najlepszy, bo n a j m ę d r s z y bardzie,
Że nasz śpiew ziemski beznamiętny,
Chcesz mieć w pogardzie.
Dla ciebie płoną na błękicie
Ognie bez skazy.
Udziałem twoim długie życie
Górne ekstazy.
Śpiewając w modrych świateł toni
Wawrzyn na jasnej nosisz skroni.
Toż nie dziw, że gdy w rytm ognisty
Wlewasz twą miłość, radość, żal,
Słucha w skupieniu chór gwiaździsty
Aż skona w ciszy uroczystej
Ostatnia z dźwięcznych fal.
O tak! Tyś boskim niebios wieszczem
Lecz tu, na naszym świecie
Radość się miesza z bólu dreszczem
I ziemskie tylko rośnie kwiecie.
A blady cień twej szczęśliwości
Gdy od niebiańskich padnie bram,
Rozprasza dla nas ciemność nocy
I za blask słońca starczy nam.
Lecz gdybym był!
Na gwiezdny pył,
Rzucony w słońc etery
A Izrafel na miejscu mym
Do ziemskiej zstąpił sfery
Nie tak by dziko, smętnie brzmiał
Doczesny jego śpiew.
Jak pieśń ma, co bijącym tętnem
Echem płynęłaby namiętnym
W bezmiar niebiańskich sfer.