Widzę wielkie, bezkresne ognia oceany,
nie wiem kiedy zachodzi, kiedy wschodzi słońce,
jestem sam jak rozbitek, dokoła orkany,
patrzę na pożegnalny mego świata koncert.
A świat tańczy jak okręt, gdy wśród sztormu tonie
lub jak motyl schwytany w gęstą sieć pajęczą.
W geście pełnym rozpaczy unoszę me dłonie,
moje oczy i ręce głośniej niż głos jęczą.
Lecz ich dźwięk niknie w szumie ognistych piorunów,
które niebo rozdarły na strzępów tysiące.
Pośród zgliszczy, dymów i płomieni szumów
zakończyłem ze światem życia mego koncert.