W końcu września

Sándor Petőfi

Wciąż kwitną w dolinie ostatnie już kwiaty
Za oknem zielenią szeleści rząd brzóz
Lecz zobacz: tam w dali zimowe już światy
Śnieg skrzy się na wzgórzach i chrzęści w krąg mróz
Wciąż w młodym mym sercu płomieni się lato
Jest jeszcze w nim werwa i bije jak dzwon
Lecz ciemne me włosy już w dal szpakowatą
Uchodzą ku zimie ścinane przez szron.

Rozpadną się kwiaty i życie przeminie
Siądź przy mnie kochana, pójdź w moje ramiona
Ty, co dziś na fali miłosnej płyniesz
Jutro nad mym grobem padniesz zemdlona
Jeśli umrę wcześniej, czy nad moim ciałem
Pochylisz twarz we łzach, spuszczając powieki
Czy też ogarnięta wnet miłosnym szałem
Mnie i imię moje zapomnisz na wieki?

Jeśli welon wdowi w dzień przyszłego lata
Zrzucisz, to go powierz jak chorągiew grobom
Ja po niego przyjdę z grobowego świata
O północnej porze zabiorę ze sobą
Aby łzy nim otrzeć w nieznośnej potrzebie
Gdy stanie przede mną widmo mojej krzywdy
I opatrzyć rany serca, które ciebie
Mimo wszystko kochać nie przestanie nigdy!