UGOLINO - Wyjątek z "Boskiej Komedii"

Adam Mickiewicz

Dante z Wergiliuszem zstępują do piekła. Przeszedłszy jego różne
oddziały i przypatrzywszy się rozmaitym karom, spotykają Ugolina; ten
zapytany od Dantego opowiada mu, jak był z dziećmi głodem zamorzony.



Z PIEŚNI III
Przeze mnie droga w miasto utrapienia;

Przeze mnie droga w wiekuiste męki;

Przeze mnie droga w naród zatracenia;

Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.

Wzniosła mię z gruntu potęga wszechwłodna,

Mądrość najwyższa, miłość pierworodna:

Kto wchodzi do mnie, żegna się z nadzieją.



Te słowa ryte na bramie czernieją,

Ich treść, o! Mistrzu, jest dla mnie tajemną,

On głosem zwykłym świadomej osobie:

"Tu - rzecze - z marnych wyzuj się przestrachów,

Wszystko, co podłe, niechaj zamrze w tobie;

Spuścić się mamy do wieczności gmachów

I napotkamy tłumy niezliczone,

Wiekuistego światła pozbawione".



Rzekł, przyjacielską rękę mi podaje,

Dobrotliwymi zachęca uśmiechy.

Uczułem w sercu wzruszenie pociechy

I wszedłem śmiało w tajemnicze kraje.

Stamtąd wzdychania, żale i okrzyki

Szumią śród nocy bez gwiazd i księżyca:

Słucham, i łzami nabiegła źrenica.

Okropny hałas, tysiączne języki,

Wybuchy gniewu, szlochania boleści,

I wycie mężów, i lament niewieści!

Zgiełk przeraźliwy tak rozlicznych wrzasków

To wre na przemian, to się społem zetrze:

Jako tumany afrykańskich piasków,

Kiedy się zerwą i zmącą powietrze.



Z PIEŚNI XXXII KONIEC
Gdy z miejsc okropnych szukamy przechodu,

Dwóch potępieńców ujrzałem w parowie:

Wyższy niższemu głową legł na głowie;

A jak łakomie szarpiemy chleb z głodu,

Tak on zatopiłkły w ciało sąsiada,

Tam, kędy czaszka do barków przypada.

Nie z takim gniewem Tydej zemstą ślepy

Menalipowej głowy gryzł czerepy,

Jak on swą zdobycz żuje i wysysa.

"Człowieku - rzekłem - co paszczą tygrysa

Mścisz się nad wroga nienawistną głową,

Powiedz mi, jakie masz zemsty powody,

A ja ci moją odpłacę wymową

Kiedyś pomiędzy ziemskimi narody,

Jeśli mię Pan Bóg żywcem stąd wydźwignie,

A język w ustach moich nie zastygnie".

PIEŚŃ XXXIII
Od strawy dzikiej oderwał paszczękę

Ów potępieniec, i krew z ust ocierał

Włosami czaszki, której mózg pożerał,

I mówi: "Srogą chcesz odnawiać mękę;

Serce mi pęka, nim usta otwieram.

Lecz gdy ze słów mych, jak z nasion, dojrzeje

Hańba dla zdrajcy, którego pożeram,

Słuchaj, wypowiem, wypłaczę me dzieje.

Nie wiem, kto jesteś, przez jaki cud nowy

Zaszedłeś do nas, lecz po dźwięku mowy

Poznaję w tobie Włocha, Florentina:

Widzisz przed sobą hrabię Ugolina;

A ten, co teraz jest mej zemsty łupem,

Zwał się Rudżiery, był arcybiskupem.

Jak mię w zdradzieckie usidlono słowa,

Jak nieostrożnie wpadłem w jego ręce.

Nie warto mówić, bo rzecz nie jest nowa,

Lecz o mym zgonie, o mej strasznej męce.

Jeśli nikt wieścią uszu twych nie skaził,

Słuchaj i osądż, - czy on mnie obraził?



Jest w głębi wieży podziemna pieczara,

Sławna mym zgonem; dziś może w niej jęczy

Na nowo jaka niewinna ofiara.

Tam oknem, witym z żelaznych obręczy,

Widziałem mnogich księżyców oblicze,

Aż mnie raz we śnie przywidziana mara

Zdarła przyszłości chmury tajemnicze.

Przyśniło mi się, że biskup zawzięty

Polował wilka z małymi wilczęty,

Na owej górze, co wzniosłymi szranki

Z pizańską ziemią i Luką graniczy.

Już chudą psiarnię zemkniono ze smyczy;

Hrabia Gwalandi, Sismondi, Lafranki

Szczują na czele, zdobycz będzie łatwa:

Już wilk znużone zatrzymuje kroki,

Upada wreszcie i ojciec, i dziatwa;

I widzę kłami rozprute ich boki.

Budzę się! jeszcze noc nie zeszła z nieba,

Już moje dziatki, wspólniki niewoli,

Szlochają przez sen i wołają: chleba!

O, jeśli dotąd serce ci nie boli.

Kiedy pomyślisz, co się we mnie działo

I co me serce nadal przeczuwało,

Jeśli nie płaczesz, któż ci łzy wyciśnie?

Budzą się dzieci; wkrótce chwila błyśnie,

W której nam zwykle udzielano strawy;

Lecz na sen pomnąc truchlałem z obawy,

Wtem z bram więzienia łoskot mię doleci -

Zamurowano! - Spojrzałem na dzieci,

Spojrzałem z niemej wyrazem rozpaczy;

A w głębi serca czułem mróz jak w grobie.

Gwido mój mały wołał: "Co to znaczy?

Tak dziko patrzysz? ojcze mój, co tobie?"

Nie mogłem mówić ni łzy z oczu dostać;

Milczałem - długo - aż do nocy końca.

Nazajutrz do nas zbłądził promyk słońca

I w twarzach dzieci ujrzałem mą postać;

Natenczas z bolu gryzłem obie ręce.

Synowie myśląc, że mię głód tak pali.

Łamiąc rączęta, ze łzami wołali:

"Ojcze kochany, ulżyj twojej męce,

Zjedz twoje dzieci, tyś nas ubrał w ciało.

Tobie nas biednych rozebrać przystało".

Musiałem milczeć i ból w sobie morzyć,

Wkrótce i mowa w ustach nam zamarła!

Jęczyć nie śmiałem, by dzieci nie trwożyć.

O! ziemio, czemuś ty nas nie pożarła!

Weszło czwartego dnia światło zabojcze,

Anzelmek mały przywlekł się pod nogi

I rozciągniony wołał: "Ojcze drogi!

Ach, czemu ty nas nie ratujesz, ojcze?"

Wołał i skonał! - Jak mnie tu widzicie,

Tak ja widziałem wszystkie dzieci moje,

Jedno po drugim, - wszystkich było troje,

Wszystkie u nóg mych zakończyły życie.

Od zwłok jednego do drugiego biegłem,

Ślepy na trupach potknąwszy się ległem,

Dzień jeszcze siódmy do słońca zachodu

Krzyczałem z żalu, a na koniec - z głodu,

Bo głód był jeszcze sroższy od żałości".



Skończył i dziko wywróciwszy oczy,

Na nowo usta w krwawą czaszkę broczy,

I jak pies, zębem zgrzytając, rwie kości.

Inne teksty autora

Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz
Adam Mickiewicz