MORSE

Bruno Jasieński

Właściwie

to jest może najdziwaczniejsza z naszych wszystkich maskarad,

kiedy w obcisłych paltach

przesadnie correct

wychodzimy na wiosnę defilować korsem

a nikt nie wie, że każdy z nas, papieży sekt,

to po prostu ubrany w miękki pless

aparat

systemu Morse.



We dnie pośpieszny urywany takt

stukot młoteczków przychodzących depesz

z głębi koszuli przez fałd, madapolam

tak tak taktak tak

stuk - symbol słowa, które zaraz spaść ma

w ciszy jak w kruchcie gdzie szmer lada kolan

rozwija się wąziutka nieskończona taśma.



W noc, zanim półmrok myśl ostatnią wygnał,

przez ciężkie, poplątane sigilarie snu

odszuka mnie, dogoni pulsujący sygnał

wedrze się, zatrzepoce w przedśmiertelnej drgawce

stuk stuk stuk stu: nóg z tóg

I - A - O - 71

dzwoniący krzyk nieznanego nadawcy

Tokio. Chicago. Wiedeń.



Na drutach słowa drżą i trzepocą

Kwas bezsenności oczy nam wyżarł.

Po mieście sami błądzimy nocą,

skazani na wieczny dyżur.

Wplątany w rozkrzyczany, kolorowy tłum,

w olbrzymim czarnym mieście mały, blady człowiek,

słyszy słów różnogwarych nieustanny szum,

szyk skrzyżowanych krzywo krzyków - kling i klangor

Mały człowiek, jadący tramwajem,

prowadzący na dansingu tango

jest centralną rozśpiewaną stacją

słów szybujących z świstem w powietrzu, jak piłki,

które gdzieś odrzucają sobie kraje krajom,

nacje - nacjom!

Świat jaki bąbel nam wezbrał i pękł,

dni za dniami swe kroki przyśpieszą,

słów splątanych przeszywa nas milion,

a po piętach nam depce lęk,

jak po nocy dzwoniący pocztylion,

lęk przed jedną maleńką depeszą

Chodzimy w śmiertelnej trwodze,

zaklął nas kaprys czyjś

w gestach tą myślą otrutych -

Wiemy, że jest już gdzieś w drodze,

płynie szybko po jakichś niewidzialnych drutach,

aby raz



przyjść.



Przyjdzie kiedyś wieczorem znienacka,

obudzi mnie jej cichy metaliczny trzask,

rozpoznam ją po stuku bezdźwięcznym, jak kamień,

Zeskoczę nagle boso na chłodną posadzkę.

Jak stuk stu nóg wystuka tak takt ten do taktu

będę latającymi ze strachu rękami

długo, na próżno szukać po ścianach kontaktu.

A rano, kiedy przyjdą i wyważą drzwi,

będę leżał na ziemi spokojny i siny,

wysączy mi się z nosa

krwi

cieniutki wężyk.

I wtedy ujrzą przedmiot, co mi z ust się zwiesza:

mój siny, napęczniały, przegryziony język,

jak wąska

nie odcyfrowana

depesza.

Inne teksty autora

Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński