Białe kwiaty gdzieś na korsie... może w Nizzy...
Kołowieje — Cichopada — Białośnieży.
Chodzą ludzie miękkostopi po ulicy,
Końca nosa im nie widać zza kołnierzy.
Uśmiechnęły się panienki w białych lisach
I podniosły wąskie palce aż ku ustom...
Był ktoś biały, co niebieskie listy pisał...
Było cicho. Było dobrze. Było pusto...
Z okna domu ponurego, jak „Titanic”,
Zaechowiał i wysączył się, jak trylik,
Płacz zmęczonej prostytutki, której stanik
Zafarbował ogniokrwisty hemofilik.
Ktoś się nagle chciał roześmiać, ale nie mógł...
(Oczy cichych czasem chłodne są jak marmur)
Czyjeś ręce pochyliły się ku niemu
Z łyżką ciepła, kochaności i pokarmu.
A ulicą chodzi siwa Matka Boska,
Szuka Żalu, Zrozumienia i Pokuty...
Po witrynach, po parkanach i po kioskach
Jaskrawieją rozrzucone moje „Buty”.
Chcesz? — będziemy dziś przy gwiazdach tańczyć nago...
Daj mi dotknąć swoich miękkich ust-atłasów...
... Polecimy, na Bleriocie do Chicago
Jeść o zmierzchu słodki kompot z ananasów...
Kołowieje — Cichopada — Białośnieży.
Chodzą ludzie miękkostopi po ulicy,
Końca nosa im nie widać zza kołnierzy.
Uśmiechnęły się panienki w białych lisach
I podniosły wąskie palce aż ku ustom...
Był ktoś biały, co niebieskie listy pisał...
Było cicho. Było dobrze. Było pusto...
Z okna domu ponurego, jak „Titanic”,
Zaechowiał i wysączył się, jak trylik,
Płacz zmęczonej prostytutki, której stanik
Zafarbował ogniokrwisty hemofilik.
Ktoś się nagle chciał roześmiać, ale nie mógł...
(Oczy cichych czasem chłodne są jak marmur)
Czyjeś ręce pochyliły się ku niemu
Z łyżką ciepła, kochaności i pokarmu.
A ulicą chodzi siwa Matka Boska,
Szuka Żalu, Zrozumienia i Pokuty...
Po witrynach, po parkanach i po kioskach
Jaskrawieją rozrzucone moje „Buty”.
Chcesz? — będziemy dziś przy gwiazdach tańczyć nago...
Daj mi dotknąć swoich miękkich ust-atłasów...
... Polecimy, na Bleriocie do Chicago
Jeść o zmierzchu słodki kompot z ananasów...