TRUPY Z KAWIOREM

Bruno Jasieński

p. Jance Grudzińskiej



Pani palce są chłodne i pachną, jak opium,

Takie małe półtrupki anemiczne i blond,

Marzą o kimś, co by ich w pocałunkach utopił,

Jak w odymce błękitnej papierosa „Piedmont”.



Na nietkniętą serwetę coś bezgłośnie opadnie...

(Białe astry w flakonach umierają przez sen...)

Pani milczy tak cicho, melodyjnie i ładnie,

Jak w najlepszych preludiach lunatyczny Verlain.



Może smutek zielony z twarzą negra z Zambezi

Owachlarzył dziś Panią, otuloną w pół-zmrok...

Pani słuchać chce moich egzokwintnych syntezji

Tak, jak pije się z kawą jakiś cordial-medoc.



Jednak Pani nie lubi przecież rzeczy zbyt ostrych

A czyż zawsze być można gentlemanem par force?...

Za minutę przyniesie nam szampana i ostryg

Lokaj z twarzą wyblakłą i pomiętą, jak gors.



Zresztą stać mnie dać nawet własne serce na rożen,

Jeśli z niego przyrządzą apetyczne filet...

Pani pachnie dziś cała ostrygami i morzem,

A ja kocham tak morze, zapłakane we mgle...



Za szybami ponurych, zieleniących się okien

Pierwszy brzask się przeczołgał, znieruchomiał i legł...

Pani dzisiaj jest chora... Pani płakać chce... Shocking!

Wypłowiałe kotary słyszą wszystko... jak szpieg...



Pani widzi w drobnostkach zaraz ton psychodramy...

Chwile życia są kruche i słodkie, jak chrust.

Czy dlatego, że my się, par exemple, nie kochamy,

Nie możemy całować swoich oczu i ust?



A ja chcę dzisiaj pieścić Pani piersi bez bluzki,

Chcę być dziko bezczelny i mocny, jak tur.

Pani dużo ma w sobie z rozpalonej Zuluski,

Pani usta się śmieją i mówią: toujours!



Pani dzisiaj się marzy... jakiś sen o wikingu...

Purpurowe ekscesy niewyspanej Ninon...

Takie, jak Pani, bierze się w pędzącym sleepingu

Na poduszkach pluszowych rozebraną i mdłą.



I, wsysając się w piersi Pani ostro-mdły zapach

W końcach palców poznaje się budzący się wstręt

Do tych kobiet, co dają się na brudnych kanapach

Karmelkowo-lubieżne i pokorne, jak sprzęt.



W Pani spazmach być musi coś z sapiących ekspresów.

Pani nogi falują tak lubieżnie i zło.

W Pani mieszka księżniczka księżycowych ekscesów

I członkini zrzeszenia dla pań comme il faut.



A chce Pani? Zerwiemy raz z tą wszystką hołotą!

Polecimy na oślep w samochodzie, jak w śnie.

U podjazdu na dole niecierpliwi już motor

Ofutrzony mój szofer w swoim czarnym pince-nez.



Zeskoczymy po stopniach i zatrzasną się drzwiczki.

Wszystko zmiesza się razem — to co przed i co po...

Z pocałunków na rękach będziesz mieć rękawiczki

I z mussonu rajera na swoim chapeau!



Zatwostepią latarnie w oszalałym rozpędzie,

Zamigocą się domy i osuną się w dół.

Pójdą słupy i słupy i kosmate gałęzie,

Samym lotem z łoskotem rozcinane przez pół.



A w ustronnym salonie kiedyś późno wieczorem,

Kiedy będzie znów jasno i wesoło i źle...

Blady lokaj we fraku nasze trupy z kawiorem

Poda sennie na tacy wytwornemu milieu...

Inne teksty autora

Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński
Bruno Jasieński