Księgi pierwsze - Pieśń XVIII

Jan Kochanowski

Czołem za cześć, łaskawy mój panie sąsiedzie,
Boże nie daj u ciebie bywać na biesiedzie!
Każesz mi pić przezdzięki twe przemierzłe piwo,
Że do dna nie wypijam, patrzysz na mię krzywo.

Wszytkoć wadzi: być na nos biedna mucha padła,
Miecesz głową i mniemasz, że cię do krwie zjadła.
Od stołu żenie każesz, fukasz na pachołki,
Wyciskałeś talerze, wyciskasz i stołki.

Patrzaj, diable, że się tu i gościom dostanie:
Gniewaj się, jako raczysz, jeno nie bij, panie,
Bo ja w tym piwie twoim rozkoszy nie czuję;
Zdrowie rad mam, od ciebie kufla nie przyjmuję.

Jeslić o sławę idzie, kto więcej pić może,
Dajęć przodek w tym męstwie, sam pójdę na łoże;
Już ty bądź tym rycerzem, co piwo usieczesz,
Tego nie wiem, jesli przed chłopem nie ucieczesz.

Jesli też tak rozumiesz, żebyś mię czestował,
Męczysz mię, nie czestujesz; tociem podziękował.
Chcesz mię uczcić? Dajże mi dobrą wolą w domu,
A niechaj po niewoli nie pełnię nikomu.

Prózno mi skwarnę dawasz. Ja nie będę gonił,
Bych też nabarziej piwa wczorajszego zronił;
Wiem, żeby mię psi przedsię twoi pilnowali,
Bych się układł, wnet by mi gębę ulizali.

Alem prosto nie myśliw. Ci się na to godzą,
Co szperki niedopiekłe i twardy ser głodzą,
Co sobie gardła ostrzą na niewinne piwo
Rydzem, śledziem, ogórkiem; nie wiem, co im krzywo.

I tak we łbie rozumu po trzeźwiu niewiele,
A ostatek chcą zalać w to miłe wesele.
Niech raczej nic nie będzie, ma li go być mało;
Rado by niebożątko z mózgu oszalało.

Więc też wojna bez wici: gospodarz się wierci,
Porwoniście zabitej na ostatek śmierci!
Do tylam was rozwadzał, aż mi się dostało;
Bijcie się, póki chcecie, mnie tam na tym mało!

Kufle lecą jako grad; a drugi już jęczy,
Wziął konwią, aż mu na łbie zostały obręczy.
Potym do arkabuzów. A więc to biesiada?
Jeśliscie tak weseli, jakaż u was zwada?

Nazajutrz się jednają: przedsię go nalewaj,
A kto z nieżadnym głosem, przed pany zaśpiewaj:
Chciejże pomnieć, a dobrze baczyć, namilejsza!
- W czerwonej czapce chodził zda mi się cudniejsza.

Usłyszysz tam pięć basów, dwanaście dyszkantów,
Sześć altów, ośm tenorów, dwanaście wagantów,
Potym od melodyjej aż posną na stole,
Ali drudzy wołają: ,,Na dwór, na dwór, wole!

Bodajże wam smród w gębę, mili pijanice,
A trąd na twarz; bo żona lubi takie lice.
Krzywej nogi na starość, nieobrotnej szyje,
Krom klątwy, kto będzie żyw, snadnie się dopije.

Inne teksty autora

Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski
Jan Kochanowski