Pani z Milo

Leopold Staff

 

 

Z dniem każdym coraz smętniej w upadek się chylą
Szczątki twej świetnej chwały, boska pani z Milo.
Chwast zielony porasta progi twoich świątnic,
Nie tykane stopami pielgrzymów i pątnic,
Co nieśli ci w ofierze ptaki-dziewosłębie,
Parami powiązane miłosne gołębie.
Ogień, co na ołtarzu twoim wonny gorzał,
Zgasł w popiele i cały świat w miłość zubożał.
Czemuż czas bezlitosny z przeznaczeń wrzeciona
Wysnuł ci los najsroższy i odjął ramiona,
Że nie możesz podeprzeć walących się pował
I kolumn, które pająk zniszczenia osnował.
Na marmurach twych białych, które burza strąca,
Rój zielonych jaszczurek grzeje się do słońca.
Nie możesz drew dorzucić ognisku z drewutni,
Które kapłani twoi odbieżeli w kłótni
O podział danin, słanych ci z krajów dalekich.
Nie możesz ku nam ramion wyciągnąć kalekich,
Które puchar i złoty dzban dzierżąc z napojem
Rozlewały w krąg ongi miłość słodkim zdrojem.
Nie możesz wznieść rąk białych w strop nieba wysoki,
Błagając ojca bogów by zmienił wyroki.
Oczy twe nam rzucały radość w serca próżne,
Jak w gliniane skarbony królewską jałmużnę.
Usta twe, nieśmiertelnych uśmiechem pogodne,
Kwitnące łask dobrocią, w nasze serca głodne
Wnosił promień słońca i słodycz nieznaną,
Jak bożek nagą nimfę w jaskinię mchem słaną.
Błagaj ojca swojego i matkę Dionę
O litość nad swą męką, łaskę i obronę,
Byś znów świat złocić mogła mrokami omamion,
Ty która darzyć pragniesz, a jesteś bez ramion!
Budzisz się! Ku mnie zwraca się twa słodka głowa...
Usta twe drgnęły... z warg twych szeptem płyną słowa:
"Jakże cierpię! Nadludzkim spokojem niezmienny
Uśmiech mych lic ukrywa łzy i ból bezdenny!
Czemuż żyję?! W marmurze mojej piersi cichej
Płonie serce, jak w białej róży lampa Psychy.
W bieli członków mych tętnią purpurowe śpiewy
Mej krwi rozgałęzionej w koralowe krzewy.
Czemuż nie chciał grom śmierci i mnie w skroń uderzyć,
Zabiwszy jasnych niebian?! Przecz musiałam przeżyć
Zgon rówieśnych mi bogów i bogiń rówieśnic?
Z dala od bożków polnych, źródlanek i leśnic,
Strojących włosy w paproć, winograd i kwiecie,
Żyję samotna w obcym mi śmiertelnych świecie.
Nie budź starego Fatum, co wieków brzemieniem
Znużone nad Olimpu zasnęło zniszczeniem!
Niech nie widzi bolesnej krzywdy mego ciała!
Wracając mi ramiona, które-m postradała,
Jeszcze by podsyciło moją mękę srogą,
Że w objęcia stęsknione ująć nie mam kogo..."

Inne teksty autora

Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff
Leopold Staff