Nie miałem prawa tak mówić o tobie,
Robercie. Zazdrość chyba emigranta
Podyktowała takie wyszydzanie
Twoich depresji, stanów przerażenia,
Niby-wakacji w bezpieczeństwie klinik.
Nie, to nie duma zmojejnormalności.
Obłęd, wiedziałem, podkradał się we mnie,
Szedł cienką nitką do samego środka,
Na moje tylko czekał przyzwolenie,
Żeby mnie porwać w swoje mroczne kraje.
I byłem czujny. Niby człowiek chromy,
Który maskuje ułomność, chodziłem
Wyprostowany, żeby nikt nie odgadł,
Co tam naprawdę dzieje się we środku.
Ty nie musiałeś. Tobie było wolno,
Nie mnie, zbiegowi na tym kontynencie,
Gdzie tylu innych zginęło bez śladu.
Wybacz mój błąd. Na nic twoja wola
Przeciw chorobie, co była jak piętno.
Pod moim gniewem ukrywała się
Niewybaczalna pycha poniżonych.
Stąd teraz, późno, ten mój list do ciebie,
Dla pokonania tego, co nas dzieli:
Gestów, konwencji, złudzeń i narzeczy.