Sorokoust

Sergiusz Jesienin

A.Marienhofowi
1.
Huczy, huczy złowieszczy róg!
Co się stanie, co będzie z nami
Na oślizłych kikutach dróg?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na nic łagodność mord poważnych,
Dzień nasz zachodzi i nie ma rady.
Jeszcze tylko wieczór się drażni,
Jeszcze smaga nam krągłe zady
Skrwawionymi rózgami zorzy.

Prędko zamróz pobieli kredą
Wioskę, pole, drzewa przy drogach.
Nie ma dla nas ucieczki przed biedą,
Znikąd, znikąd ratunku od wroga.
Oto idzie z brzuchem ze spiżu,
Ku gardłom równin wyciąga łapy.

Stary wiatrak uszami strzyże,
Chwyta wiatr w umączone chrapy
I milkliwy buhaj - samotnik
Co mlecz cały po ciołkach sterał,
Żując słomę słucha markotnie,
Jak się klęska nad nami zbiera.

2.
Ach, to pewnie za wsią, dlatego
Tak żałośnie płaczą harmonie:
Tara, tira - długo, daleko
Żal rozchodzi się po wygonie.
I żółty podmuch jesieni,
Co tak błękit w przelocie sfalował
Niby grzywę bułana grzebieniem,
Miedź przeczesuje klonową.
Idzie, idzie okuty stalą
Straszny prorok w burych obłokach.
I wciąż bardziej pieśni się żalą
Pod jaszczurczy jazgot po stogach.
O, elektrycznej jutrzni rano,
Pasów i kół śmiertelne sploty,
Pradawność naszych izb drewnianą
Stalowa febra dzisiaj miota!
3.
Czyście widzieli,
Jak stepem - bezdrożem,
W smugach mgły, lepki tłustą wilgocią,
Parskając żelaznym nozdrzem,
Mknie na łapach żelaznych pociąg?

A za nim
Po trawie płowej,
Niby z wiatrem w zawody, skacze,
Cienkie nogi rzucając pod głowę,
Bułanogrzywy źrebaczek?

Miły głuptas, śmieszny i miły
Gdzie go niosą dziecinne skoki?
Nie wie pewnie, że step zwyciężyły
Martwe konie stalowobokie.
Nie wie pewnie, że w pola nie siane
Nic tych wieków nie przygna z dali,
Kiedy parę hożych, stepowych Rosjanek
Pieczyngowie za konia dawali.
Innym targiem los dzisiaj posiadł
Pola szczękiem budzone znowu:
Za tysiące pudów końskiej skóry i włosia
Kupują dzisiaj parowóz.
4.
 Diabli ciebie nadali, gościu!
Nasza śpiewka się z woja nie zgodzi.
Trzeba było cię jeszcze w maleńkości
Spławić wiosną po pierwszej wodzie.
Dobrze tym, co witają twe przyjście,
Wargi mną w pocałunkach blaszanych;
A mnie przyszło, śmiesznemu organiście,
Śpiewać ziemi samotne hosanny.
To dlatego w ten ziąb wrześniowy
Na stwardniałą, grudniącą się glinę
Z roztrzaskanej o ścianę głowy
Krwią jagodną broczy jarzębina.
To dlatego harmonia wioskowa
Rozskarżyła  się w jesień głuchą
I chłop - muzyk, co wiek tu wiekował -
Zalał biedę palącą siwuchą.
 
1920
Tadeusz Mongird