[Monachium, 9 czerwca 1897] Środa wieczorem
Ulicami mokrymi od deszczu skradam się
Od Ciebie pośpiesznie i zdaje mi się,
Że każdy przechodzień widzi,
Jak w moich oczach płonie
Szczęściem wyzwolona dusza.
Z lękiem staram się ukryć najgłębiej
Swe szczęście przed obcym tłumem.
W pośpiesznym biegu niosę je tajemnie
Do domu i dopiero w ciemnościach nocy
Otwieram je cicho jak szczerozłotą skrzynię.
Wtedy wyciągam drogocenne skarby
Z jej ciemnej głębi, jeden po drugim,
I nie wiem, na co wpierw spojrzeć,
Bo każdy kącik w mej izdebce
Pełen jest blasku, pełen szczęścia.
Z czymże porównać te bogactwa,
Żadna ich moc nie oglądała,
I żadna noc ich nie zrosiła;
Nigdy cenniejszym miłości znakiem
Nie obdarzono królewskiej wybranki.
Bo są po świecie korony rozsiane,
A gwiazdy w nich są jak klejnoty,
Lecz nie przeczuwam tego nikt.
O Ty! Jestem przy skarbach mych jak cesarz
I wiem, kto moją cesarzową.