Elegie Duinejskie - I

Rainer Maria Rilke

Któż, gdybym krzyknął, usłyszałby mnie z zastępów
anielskich? A gdybym nawet któryś z aniołów
przycisnął mnie nagle do serca : musiałbym umrzeć
od jego silniejszej istoty. Albowiem piękno jest tylko
przerażenia początkiem, który jeszcze znosimy
z takim podziwem, gdyż beznamiętnie pogardza
naszym unicestwieniem. Straszliwy jest każdy anioł.
Więc się powściągam i dławię zaklinając wołanie
ciemnego łkania. Ach, któż mógłby nam być
użyteczny? Nie aniołowie, nie ludzie,
a przemyślane zwierzęta już są na tropie,
że nie jesteśmy bezpiecznie zadomowieni w świecie,
który chcemy zrozumieć. Zostanie nam może
jakieś drzewo na stoku, byśmy je co dzień
oglądali na nowo; zostanie wczorajsza droga
i krnąbrna wierność przyzwyczajenia, któremu
spodobało się u nas, i tak zostało, i nie odeszło.
O, i noc, noc, gdy wicher pełen przestworów
niszczy nam twarz - dla kogo by nie pozostała
utęskniona, rozczarowująca błogo, kiedy samotnie czeka
na nią serce strudzone. Czy lżejsza jest dla kochających?
Ach, tylko ukryli wzajemnie przed sobą swój los.
Czy tego jeszcze nie wiesz? Dorzuć z ramion twych próżnię
do oddychalnych przestrzeni; a może ptaki
poczują lotem wnikliwym rozszerzone powietrze.(...)

Głosy, głosy. Nasłuchuj, moje serce, jak jeszcze
tylko świeci słuchali: aż potężne wezwanie
unosiło ich ponad ziemię, lecz oni klęczeli dalej,
Nieprawdopodobni, i nie zważali na to:
tak byli zasłuchani. Nie, żebyś mógł i zdołał
przetrzymać głos Boga. Lecz słuchaj wielkiego powiewu,
tej nieprzerwanej wieści, która kształtuje się z ciszy.
Od owych młodych umarłych biegnie ku tobie jej szept.
Gdzieśkolwiek wchodził, w kościołach Rzymu i Neapolu
czy nie zagadał do ciebie spokojnie ich los?
Lub jakiś napis narzucał ci się z powagą,
tak jak niedawno płyta w Santa Maria Formosa.
Czego ode mnie żądają? Muszę cicho zdjąć pozór
krzywdy, która ruch czysty ich duchów
od czasu do czasu nieznacznie obciąża.

Zaprawdę, to osobliwe, nie przebywać już odtąd na ziemi,
wyuczone zaledwie porzucić zwyczaje,
różom i innym odrębnie obiecującym rzeczom
nie dawać znaczeń ludzkiej przyszłości, już nigdy.
Tym, czym się było w dłoniach tak nieskończenie trwożnych,
nie być już więcej i nawet własne swe imię
porzuć, jak się porzuca połamaną zabawkę.
To osobliwe, już nie mieć życzeń. To osobliwe,
wszystko, co było związane, ujrzeć w przestrzeni
rozpierzchłe. A być umarłym to trud
i doganianie straty, aby odczuć powoli
cząstkę wieczności. - Lecz żyjący wciąż popełniają
wszyscy ten błąd, że odróżniają zbyt mocno.
Anioły - jak niesie wieść - często nie wiedzą, czy idą
między żywymi, czy umarłymi. Prąd wieczny
przez oba okręgi porywa pokolenia ludzkie,
unosząc wiecznie ze sobą, i zagłusza je w obu.

W końcu nie dbają o nas ci, który wcześnie odeszli,
od bytu ziemskiego odwyka się lekko, jak się od piersi
matki odłącza łagodnie. Ale my, którym trzeba
tak wielkich tajemnic, którym z żałoby tak często
wynika rozkwit błogi: czyżbyśmy mogli żyć bez nich?
Czyż jest na darmo legenda, że w trenach po Linosie
pierwsza nieśmiała muzyka przemogła drętwą martwotę,
że wpierw w zatrwożonej przestrzeni, z której półboski młodzieniec
nagle na zawsze wyszedł, rozkołysała się próżnia,
ta, która dziś nas porywa, pociesza, wspomaga.

Inne teksty autora

Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke
Rainer Maria Rilke