[przypuszczalnie wkrótce po 26 II 1901r.]
I
Jak oślepiony stoję w mroku-
Już nie znajduje Ciebie wzrok mój-
Ciężar zbłąkanych moich dni
Zasłoną tylko, za nią jesteś Ty.
Czyż nie podniesie się-zdrętwiały czekam skrycie-
Owa zasłona, za którą żyje moje życie,
Najwyższe przykazanie, sama życia treść,
A oto teraz-moja śmierć.
II
Objęłaś mnie ramieniem, przecież nie na drwinę,
Ale jak kształtująca dłoń, co muska glinę,
Dłoń, w której leży Stwórcy siła-
Już postać jakąś ulepić marzyła,
Lecz wnet opadła ze znużeniem
I pozwoliła mi roztrzaskać się o ziemię.
III
Byłaś najbardziej macierzyńską z kobiet
I przyjacielem byłaś mi, niczym mężczyzna,
Kobietą, oczy wszystkich ciągnącą ku sobie,
I często dzieckiem bywałaś, dziś wyznam.
Najczulszą z istot, jakie napotkałem,
I jak stal twardą, gdyś walkę podjęła-
Błogosławieństwem byłaś, wzniosłym ideałem,
I stałaś się przepaścią, co mnie pochłonęła.