gdy umierał na obczyźnie a włosy czesały mu ćmy
ugniatał w rękach kartkę papieru i podnosił do ust
nikt nie wie ile tam leżał ile noży wibtych miał w bok
zapewne rozpaczał zapadał w sen i wypływał w morze
bez steru ot tak aby dalej od brzegu przylądków i fok
w jego oczach płonęły ognie tanczyła salome lub piach
po policzkach spływały łzy bez mrugnięcia powiek
akceptował łyżeczki lodów i odrobiny zioła
wtłaczane w płuca z dziewczęcych
ust
w końcu wstał
w obcym języku
i mową ciała wydukał
żebym przyniosła wody
ogolił się ubrał
wyszedł przed dom
pogłaskał oliwne drzewo
zaczął wspinaczkę do tawerny
wszedł
i opadły im szczęki
wniósł na plecach resztki
z merlina