Literatura

Księga 0. Gdy Tadeusz jeszcze w rybnickiej szkole nauk pobierał. (wiersz)

Zbieracz rzepaku

 

 

Z kominów porannie dym już buchać zaczął.

Krowy słychać, kur zapiał, nawet kaczki kwaczą.

Gospodarze chaty opuszczają mozolnie,

karmią zwierzynę: świnie, kapibary, konie.

Obrządek taki to niełatwy kawał chleba,

ciężko, śmierdząco, brudno - napieprzyć się trzeba,

lecz w tym grodzie niejeden śmiałek życie przędzie

co zna, co to ugór, co na laurach nie siędzie.

Taki co na żubra z piką się zamierza,

odważny i dumny. Co nie boi się zwierza

(który wzrok ma pantery i rogi do nieba),

muchy nie skrzywdzi, Białego Misia zaśpiewa.

 

Wśród tych twardzieli, jeden spoza grodu bram,

wkupił się bezceremonialnie i stawił sam

chatę na skraju lasu. W ten oto sposób

do grodu przyjeżdża coraz to więcej osób.

Jak w ten dzień, gdy stary rok kończy kadencję

a nowy ukazuje młodzieńczą prezencję.

Ta noc, gdzie niebo płonie żywymi ogniami,

biesiadnicy obdarzają się życzeniami,

okowitą się poić jest nawet wskazane

jak hulać i tańcować na stole nad ranem.

 

Zjeżdżają od rana Waćpanowie, Waćpanny,

przywożą przekąski, alkohole, szampanny,

lulki do palenia i śmieszne papieroski

po których ten wieczór będzie całkiem beztroski.

Napitku i poczęstunku u nas dostatek,

taki dobrobyt pierwszy raz od kilku latek

odkąd sama kasta tutaj zjeżdżać zaczęła

by podziwiać co matka natura nam poczęła.

Te lasy i bory, zapach mchu i zwierzyny,

piękno natury, wolność łąk, nagość dziewczyny;

nie każdy takie widoki podziwiać może,

bo to grzech przeogromny, oh! Skaranie Boże.

 

 

Wróćmy do majątku, gdzie kolejne karety,

Paniczów przywożą a z nimi kobiety;

Damy serca ubrane w suknie balowe,

u Panów - marynarka, pantofle, pulower.

Siwy powóz w francuskie lwy zaprzęgnięty

przed dwór zajechał. Kłania się w pół przegięty

skorupski szlachcic wraz z paniami aż trzema,

które też przedstawię, bo cóż to za maniera.

Omamione końmi, osaczone kurami,

Jak maleńkie dzieci bawią się kamieniami.

Przybyć zechciały z zaścianku Nowe Miasto;

przyniosły wino od dziadka; od mamy ciasto.

Kolejną karetą przybył ten co czarami

lud omamia a swoimi genitaliami

takie wielkie rzeczy wyczyniać jest w stanie;

wszyscy tego doświadczyli, nie tylko panie.

Z czerwonej dorożki Panicz z Baronem

wyciągają swe szaty, berło i koronę,

i tu pytanie: na cóż potrzebne to gówno?

Przecież wszyscy tu równi, traktują się równo!

Z tyłu dorożki są jeszcze istoty żywe,

Wysuwa się ta co ma nietypową grzywę

Ta co śmiechem zwykła nas zarażać jak dżumą,

kolorowa Pani od razu robi rumor.

Bryczka ta mniejsza jest od balei na wodę

Za to pojemna, bo kryje jeszcze osobę.

Szlachciankę co całą Polskę wskroś przemierzyła

by w ten dzień ze swoim ulubieńcem była.

Oczytana, radosna, miła, ciut nieśmiała.

A wybranek? Przystojny ale durna pała!

Z brzegu Wisły Biały orszak się doczłapał

Przez szyby ze środka strzelisty nos wystawał.

To arystokracja sprzed Buga nas zaszczyca

swoją obecnością. Tak mężna jak caryca!

 

 

 

 

 

Wszystkich tu znajdziesz: marynarzy, polonistów,

geografów, kucharzy, gejów i artystów,

rzemieślników kilku co mają w rękach fach

kilkadziesiąt kur, że nie wspomnę o dwóch psach.

Jeszcze przybywają giermkowie, służba, panny

a bal już się zaczął, zajrzyjmy więc do wanny.

 

A tam zamiast wody, wino leci strumieniem.

Mówię to z powagą i czystym sumieniem;

wszyscy do niego lecą jak nienapojeni

Polak zawsze lubił wypić, to się nie zmieni.

Na parkiecie pierwsze susy rozpoczął Baron.

Tancpartnerce na uszy nawija makaron,

jaki to on mężny, czego to on nie umie,

lecz partnerka pijana niedużo zrozumie.

Cała ferajna rusza w tany ochoczo!

Nie wierzę własnym uszom! Nie ufam mym oczom!

Czy to sam mistrz Zbigniew pieśni nam wyśpiewuje?
Tak, to Zbychu śpiewa i tylko nam brakuje

jeszcze większego barda i mistrza gitary.

Długowłosego pana, który troszkę stary

swym wiekiem i siwizną, Elton John z Polski,

najlepszy z tych najlepszych: Janusz Laskowski.


Tańcom, hulankom, obżarstwu końca nie widać.

I wszystko w porządku może nam się wydać,

gdyby nie to, że czas nam ucieka szybko dość.

Zauważył to i rzecze dobrze znany gość:
Bierzcie szampany, światła w chacie pogaście,

spójrzcie na zegar. Północ za sekund piętnaście!

Wszyscy się zbystrzyli, nie obyło się bez spięć.

Odliczanie się rozpoczęło: dzie-sięć, dzie-więć…

Wystrzeliły korki, polały się życzenia;

zdrowia, szczęścia, pieniędzy, miłości, spełnienia,

pogody ducha, mnóstwo uśmiechu, wigoru,

złota w sztabkach, wina z Francji, z Rosji kawioru.

 

 

 

A herezje zaczęły się w nocy połowie

Trudności z poruszaniem, zaburzenia w mowie,

damskie piersi, męskie pośladki, zjazd saniami,

zwiedzanie rusztowań, wymiana ubraniami,

wycieczka maluchem i prowadzenie Stara,

wyłączanie muzyki. W ruch poszła gitara.

Co więcej się działo wstyd publicznie przedstawiać.

Czy przyjedziemy za rok? Nie trzeba namawiać!


To już koniec tej krótkiej acz treściwej gadki.

Nie wspominaj nic ojcu, nie mów też dla matki.

Zapamiętaj tych ludzi, całą klawą zgraję.

Co w Rybnikach się działo, w Rybnikach zostaje!

 


słaby 1 głos
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
szanta - Edyta Ślączka-Poskrobko
Krócej się nie dało?
przysłano: 9 marca 2017 (historia)

Inne teksty autora

Zbyszku
Zbieracz rzepaku
Finki
Zbieracz rzepaku
Limeryk o herbacie
Zbieracz rzepaku
Niewyznanie
Zbieracz rzepaku
Bez sensu
Zbieracz rzepaku

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca