Jak co wtorek jest wtorek. Trwa nie do końca legalna wyprzedaż nielimitowanej wersji chorób zakaźnych. Od czasu zdobycia wolności nikomu się nie spieszy, ale takie happeningi bez względu na panujące prawo, a w naszym przypadku nawet bezprawie, cieszą się dość dużym zainteresowaniem. Tym razem – co było zresztą do przewidzenia bez żadnych dodatkowych kursów na proroka w swoim czy nieswoim kraju – zainteresowanie dość szybko przeistoczyło się w regularną wojnę. Wojnę na gesty, wojnę na słowa, wojnę na buty na korku, wojnę na staniki, biustonosze, wojnę na krawaty – tudzież męskie zwisy. Przynajmniej we wstępnym stadium rozruchów.
Wróćmy jednak do punktu wyjścia, a właściwie w tym przypadku do punktu wejścia. Wejścia na stadion – żeby ująć to precyzyjniej. Iskrą – bożą, bezbożną, nie-boską – była zawieszona z rana przez dozorcę – zwanego dość powszechnie cieciem – tabliczka. Tabliczka głosiła co następuje: OSOBY WYKONUJĄCE NAJSTARSZY ZAWÓD ŚWIATA BĘDĄ OBSŁUGIWANE POZA KOLEJNOŚCIĄ. Wyraźny przytyk w stronę strajkującej służby zdrowia. Nie to wszakże okazało się dla licznie przybyłych istotą sprawy. Swoista kość niezgody – żeby uniknąć jabłka – spowodowała panelową, platformową, a także wiele innych – dyskusję, podczas której każdy cech chciał udowodnić, że to właśnie mu się ów szlachetny tytuł, wymieniony na tabliczce, należy.
Kłótnia jeszcze trwa. Na debatę zjechała się telewizja, radio, Internet, telegram. Wyniki więc postaram się przedstawić jutro, czyli w środę.
Chyba tylko 'dinożarły'... ;)
Brzmi jak relacja korespondenta wojennego skrzyżowanego ze sprawozdawcą sportowym.
'Wyniki więc postaram przedstawić się jutro, czyli w środę.' - pewnie nie chodziło Ci o 'przedstawianie się jutro' ;)
Wyniki więc postaram się przedstawić jutro, czyli w środę. :)