Dzień z życia nauczyciela

CleX

Obudziły mnie promienie słońca docierające zza połamanych żaluzji. Patrzyłem przez chwilę na zszarzały od dymu papierosowego sufit.

-Co jest!?- krzyknąłem.

Rzuciłem się pośpiesznie na zegarek, dziewiąta pięć.

-Ku..., ten cho... budzik znowu nie zadzwonił!!!

Wciągnąłem na siebie pierwszy lepszy płaszcz i pogniecione spodnie. Zarzuciłem płaszcz, wyleciałem jak z procy. Zamykając drzwi usłyszałem cichy jęk budzika. Byłem strasznie wściekły, a dzisiaj czekało mnie jeszcze osiem, teraz już siedem długich lekcji z tymi rozwydrzonymi szczeniakami. Biegłem jak szybko mogłem, szafowa powiedziała, że jeśli jeszcze raz się spóźnię to pożegnam się ze “szkołą”. W dodatku ten deszcz! Co zapaliłem papierosa to mi gasł. Dotarłem wreszcie do szkoły. Lekcja trwała już od dobrych pięciu minut. Musiałem uważać aby nie spotkać szafowej. Nie miałem żadnej wymówki tłumaczącej moje spóźnienie. Dziecko urodziło mi się w zeszłym tygodniu. Co to było? Chłopieć, nie bliźniaki! Śmierć brata była we wtorek. Wiem! Powiem, że zalało mi mieszkanie! Nie, to było wczoraj:(. Zabrałem dziennik VIII “e” i udałem się w kierunku stojącej pod drzwiami zgrai małych morderców mażących o tym bym po drodze na lekcję wpadł pod autobus albo chociaż spadł ze schodów.

-Dzień dobry.

-Dzień dobry.-rozległy się głosy. Uśmiechali się, ale ja znam te uśmieszki. Najchętniej by mnie rozszarpali na strzępy! Usiadłem przy biurku, wiedziałem, że żadna klasa nie lubi matematyki. Sprawdziłem obecność.

-Kowalski!

-Jestem.

-Nowak!

-Obecny

-Puś!- cisza.

-Puś!!

-No Marcin!- krzyknął ktoś z uczniów do gapiącego się przez okno ciemnego blondyna.

-Co? A, jestem!

-Obudziłeś się? Za późno, masz nieobecność!- Niech się smarkacz nauczy, że to jest szkoła, a nie punkt krajobrazowy. Nic nie powiedział, ignoruje mnie. Ale lekcja dopiero się zaczęła. Dokończyłem listę obecności.

-Zadanie domowe pokaże mi... – zajrzałem do dziennika - ...pokaże mi Marcin Dróbka

Podszedł i położył przede mną otwarty zeszyt. Uśmiechał się, myślał, że go nie zagnę. Obliczenia, wynik, wszystko poprawnie! To musiał być jakiś podstęp.

-Dobrze, poczekaj chwilę.- trzeba wziąć jakiegoś kujona.

-Genowefa Dzielnikowska, pokażże mi swoje zadanie.- Drobna dziewczynka z wielkimi okularami podbiegła i położyła na moim biurku zadbany oprawiony zeszyt( tak przy okazji, my nauczyciele bardzo lubimy rysunki uczniów na marginesach. Zwłaszcza te wszystkie diabełki, szubienice z napisem matematyka, i te wszystkie znaczki sekt religijnych. Tak... to takie twórcze!). Przyjrzałem się dokładnie obydwu zadaniom. Były prawie identyczne, jedynie sposób liczenia był inny. Podniosłem wzrok na twarz tego nędznika.

-Spisałeś!

-Nnnnie p.. p.... przysięgam!- wyjąkał przerażony.

-Masz pałę, siadaj!

-Ale...

-Dwie pały! Czy chcesz jeszcze coś powiedzieć?

Zacisnął pięści i odszedł. Następnym razem napisze źle, to znaczy samodzielnie.

-Zapiszcie temat “ Rozwiązywanie równań dziesiątego stopnie sposobem koniunkcji ułamka logicznego wartości bezwzględnej umownie ujemnej”. Napisałem i łatwe zadanie, wystarczyło dodać pierwiastek do wartości bezwzględnej potęgi mola obliczanej formą atomową na zbiorach nierzeczywistych, podzielić systemem dwunasto systemowego układu liczebnego Achmeda Dalaiwielbłąd no i na końcu podnieść to co zostanie do x, które jest większe od y, ale mniejsze od x+1. Proste jak drut!

-Kto chce to zrobić?

-Ale my tego nie mieliśmy.

-Dróbka! Skoro jesteś taki aktywny to zrób zadanie...

-Ale...

-Rób, albo dostaniesz glana! Jeszcze jedno “ale” i będziesz mógł otworzyć sklep obuwniczy dla spadochroniarzy czy jakoś tak.

Minęło pięć minut. Całe pięć minut! A on jedynie uprościł ułamki. I coś tam dodał, a może odjął? Zresztą! Tak bazgroli, że i tak nie wiadomo co to jest. Puś, skąd on wziął takie nazwisko?

-Siadaj, pała. Skoro nic nie umiesz, to po co w ogóle chodzisz do szkoły? Posiedzisz sobie w ósmej klasie jeszcze dobre dwa lata. Na twoim miejscu rzuciłbym się z jakiegoś mostu, albo lepiej wieżowca. Patrząc na twoje oceny nie wiem nawet czy umiesz liczyć do dwóch i...

I zadzwonił dzwonek.

Po lekcjach wróciłem do domu. Drzwi były wyważone. Ktoś się do mnie włamał!. Ostrożnie wszedłem do środka. Nikogo nie było. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu, tylko budzik, całkowicie zniszczony, zamieniony w kupkę złomu leżał na podłodze. Widocznie sąsiad nie wytrzymał dzwonienia, denaturat mu się skończył i ostatnio jest lekko nerwowy. Byłem strasznie zmęczony. Miałem jeszcze sprawdzić jeszcze sprawdzić jakieś prace klasowe, ale to nie moja ocena na semestr od tego zależy. Poszedłem spać. Obudził mnie budzik. Budzik?! Wstałem gwałtownie. Telefon! Podniosłem słuchawkę.

-Słucham.

-Informuję pana, że jest pan zwolniony.- Szafowa, była wkurzona. Ciekawe na co?

-Ale dlaczego ?

-Jeszcze śmie pan pytać? Powinien pan dziękować Bogu, że nie skończył pan w więzieniu!

Miałem dość! Ubrałem się i wyszedłem. Panowała słoneczna pogoda. Zapaliłem papierosa, dym z wolna unosił się w kierunku bezchmurnego, błękitnego nieba. Błąkałem się po mieście rozmyślając. Co mogło się stać? Za spóźnienia nie zamyka się ludzi w wiezieniu. Kupiłem gazetę, w końcu człowiek( zdziwieni? Tak, tak. Jestem człowiekiem. I to już od czterech lat. Bo musiałem jeszcze udowodnić przed taką specjalną komisją.) musi wiedzieć co dzieje się na świecie. Przeczytałem pierwszy nagłówek.

SFRUSTROWANY MARCIN P. RZUCIŁ SIĘ Z WIEŻOWCA. A niech to!! Już piąty w tym semestrze, chyba muszę zmienić zawód.

CleX
CleX
Opowiadanie · 10 grudnia 2000
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    jkgoiuhgk
    nic z tego nerozumie ale guwno

    · Zgłoś · 18 lat