Sprawa ochrony języka polskiego przed wszystkimi niepotrzebnymi zabiegami, mogącymi wprowadzać do skomplikowanej struktury mylące użytkowników konstrukcje, nabrała tempa. Zebraliśmy się w klubie osiedlowym przy ul. Roosvelta, gdzie przy kawie (ja – latte, Henryk – cappuccino, Roman – zbożowa) oraz małym, ale odważnie dymiącym piecyku, ustanowiliśmy, że trzeba podjąć kroki.
- Najlepiej dość długie i kierujące nas w stronę Reala, bo tak przy kawie bez ciastka, to jakoś... - rozpoczął Roman, ale ucięliśmy tę dywagację milczącymi spojrzeniami, znaczącymi to samo we wszystkich kulturach świata. A jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej wielu.
Nie wiem, czy Roman zrozumiał nasze zniesmaczenie. Chyba jednak lekko się obraził, bo zwiesił swą łysinę nad pianką w filiżance, jakby zastanawiał się, czy ma jednolitą konsystencję. Przypominał strusia uwiecznionego na zdjęciu tuż przed umieszczeniem głowy w piasku.
Razem z Henrykiem podjęliśmy dyskusję o czystości języka polskiego na nowo. Zanim jednak dotarliśmy do konsensusu, ożywił się znowu Roman:
- Najlepiej czyścić przekaz środkami z Niemiec. Moja sąsiadka sprowadza i sprzedaje takowe.
Milczące spojrzenie. Łysina zwisa nad filiżanką.
Henrykowi zabłysło coś w oku! Pomyślałem, że wpadł na pomysł. To jednak odblask z buczącej jarzeniówki, jaka wisiała u nas w klubie osiedlowym od roku, w którym postawiono cały blok. Będzie w jakimś 1978. Dzisiaj przychodzimy tylko we trójkę. Kiedyś było tu niezłe oblężenie. Ludzie walili drzwiami i oknami – co łatwe wcale nie było, bo mamy tu jeno jedne drzwi, a okna to raczej szparki tuż przy gruncie. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że całość mieści się w części piwnicznej – wyposażonej na szczęście w osobne wejście. Nie musieliśmy się więc martwić, że zapach konfitur przetrzymywanych w prywatnych komórkach skusi kogoś. Po kilku spotkaniach zarzucano nam kradzieże, ale mieliśmy wszak dobre alibi.
Wróćmy jednak do sprawy języka.
Primo, z Henryka pomysłu – późniejszego niż błysk z jarzeniówki – zawiązaliśmy trzyosobowy Batalion Obrony Ojczystego Języka Zbrojnie (skrót BOOJZ).
Secundo, stworzyliśmy statut przewidujący monstrualną ilość przypadków, w których powinniśmy zareagować, tzn. użyć siły w walce o dobro wyższe.
Tertio, był to nasz sposób na walkę z bezrobociem. W trójkę pobieraliśmy obecnie wyłącznie zasiłek. Mieliśmy nadzieję, że gdy nasza działalność się rozwinie, uda nam się nie tylko wrócić na rynek pracy, ale stać się prezesami jakże potrzebnej w dzisiejszej dobie organizacji.
- Tylko co oznacza, że zbrojnie? - zapytał Roman, wracając do tematu.
Henryk uniósł w zwycięskim geście prawą rękę. W niej trzymał kamień.
- To odpowiedział. Odwołamy się do filozofii Jezusa.
I ruszyliśmy na wyprawę.
*
Co prawda, siedząc w klubie na pierwszym walnym posiedzeniu BOOJZ, piliśmy kawę, ale nadal czuliśmy pragnienie. Poza tym uznaliśmy, że woda może nam się przydać w trakcie akcji (Roman chciał walczyć z pragnieniem spritem, ale wyjaśniliśmy mu, że to może okazać się sprzeczne z zasadami wytyczonymi przez BOOJZ). Naszym pierwszym postojem uczyniliśmy sklep spożywczy o swojsko brzmiącej nazwie: U Gabrychy.
W środku napotkaliśmy tylko sprzedawczynię i jednego klienta – starowinkę, która wydawała swą rentę na chleb, bułki, mleko, szynkę, ser. W wersji sprzedawczyni – tj. samej Gabrychy – brzmiało to niestety:
- Chlebek, bułeczki, mleczko, szyneczka, serek – przy czym każde kolejne słowo przeplatane było charakterystycznym pipnięciem. Ależ nas drażniły te bezzasadne zdrobnienia, gdy staliśmy w kolejce z butelkami wody Primavera. Drażniły mnie i Henryka, bo Roman zainteresował się gazetką „Vamp” dumnie prężącą pierś na górnej części stoiska z prasą.
- Dziewiętnaście pięćdziesiąt trzy – zapadł wyrok.
Starowinka wyjęła portfel – bardzo malutki, więc można rzec portfelik – wyciągnęła dwudziestkę. Kulturalnie dorzuciła do niej:
- Proszę.
Za co spotkało nasze uszy kolejne niszczenie polszczyzny nieuzasadnionym zdrabnianiem. Właściwie: zdrabnianiem zdrobnionego:
- A ma może pani trzy grosiczki?
Toż to by chyba nawet edytor tekstu na komputerze mojego syna podkreślił czerwoną falistą linią.
Nie mogłem wytrzymać dłużej. Spojrzałem na Henryka. Henryk nie wytrzymał także. Wyszarpnął kamień z kieszeni kurtki i rzucił w stronę sklepowej. Ten chybił ją tylko o włos. Mówiąc dokładniej, musnął jej włosy, a potem skutecznie zrobił sobie miejsce wśród butelek z winem – wypychając z półek pośród huku tłuczonego szkła cabernet sauvignon oraz kilka innych z napisem dry. Zniesmaczony swoim pechem Henryk wykrzyknął odruchowo zwrot używany popularnie przez młodzież tak często, że w nawyk wchodzi:
- What the fuck?
Kamień rzucony przez Romana miał więcej szczęścia. Osiągnął wyznaczony mu cel. Nerwowo wybiegliśmy ze sklepu już bez Henryka spokojnie wykrwawiającego się niczym dobrowolna ofiara złożona na ołtarzu czystości języka polskiego, której nie da się osiągnąć cifem. Krew pewnie wsiąkała w porzucone przez Romana czasopismo, nadając tytułowi ciekawy wymiar.
Korekta tekstu:
- "Sprawa ochrony języka polskiego przed wszystkimi niepotrzebnymi zabiegami mogącymi wprowadzać do skomplikowanej struktury mylące użytkowników konstrukcje nabrała tempa." - warto podzielić zdanie na segmenty, np. po "zabiegami" i "konstrukcje" można wstawić przecinki,
- "ustanowiliśmy, że trzeba podjąć kroki." - lepiej brzmi "postanowiliśmy" i "odpowiednie kroki",
- "ale ucięliśmy tę dywagację milczącym spojrzeniem" - oboje mieli jedno spojrzenie?
- "Przypominał strusia uwiecznionego na zdjęciu tuż przed umieszczeniem swej głowy w piasku." - obejdzie się bez "swej",
- "Moja sąsiadka sprowadza i sprzedaje." - pytanie, co sprzedaje? A skoro wcześniej mowa o środkach czystości, to można posłużyć się formą zaimkową "je",
- "Primo, z Henryka pomysłu – późniejszego niż błysk z jarzeniówki – zawiązaliśmy trzyosobowy Batalion Obrony Ojczystego Języka Zbrojnie (skrót BOOJZ)." - nazwa organizacji powinna być wyodrębniona (cudzysłów lub kursywa),
- "Naszym pierwszym postojem uczyniliśmy sklep spożywczy o swojsko brzmiącej nazwie: U Gabrychy." - nazwa lokalu w cudzysłowie,
- "Ależ nas drażniły te bezzasadne zdrobnienia, gdy staliśmy w kolejce z butelkami wody Primavera." - nazwę wody trzeba wyodrębnić z tekstu,
- "Drażniły mnie i Henryka, bo Roman zainteresował się gazetką Vamp dumnie prężącą pierś na górnej części stoiska z prasą." - jak w przypadku trzech poprzednich fragmentów.
Tyle z mojej strony. :)
Cudzysłów daję tylko w tytule czasopisma. Zasada nie każde wyróżniać chyba nazw sklepów i organizacji cudzysłowem lub kursywą. Czy każe?
"ustanowiliśmy, że trzeba podjąć kroki." - zostawiam. Po pierwsze, faktycznie "postanowiliśmy" pasowałoby w większości przypadków, ale tutaj wolę "ustanowiliśmy". Drugie, naprawdę potrzebne? Nie mam teraz na podorędziu słownika frazeologicznego, a te internetowe... no nie zawsze można im ufać.
Dziękuję raz jeszcze za uwagi.
Jak dla mnie tylko jedna rzecz do poprawy:
"- Tylko co oznacza, że zbrojnie? - zapytał Roman, wracając do rozmowy" - zamiast "rozmowy" dałabym "tematu", bo z poprzednich akapitów można wywnioskować, że bohaterowie cały czas rozmawiali, więc tak to zdanie nie do końca ma sens.
A odpowiadając na pytanie o konieczność wyodrębniania nazw sklepów i organizacji - można tak robić (http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629878), ale nie trzeba (http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629403).
Aha, jeszcze sprawa "kroków". Jak napisałam wcześniej "lepiej brzmi - odpowiednich kroków", co nie oznacza, że dookreślenie przymiotnikiem jest konieczne.
Pozdrawiam serdecznie. :)