Oto się do mych okien przekradły jaśminy
I róże zapachami szlochają w komnatach,
Już przychodzą wieczory rozkochane w kwiatach
I gwiazdy się zatliły na sklepieniu sinym.
Smutna pani dziedziczka przeczuła twe przyjście,
Już płyną ku nam łąki nawilgłe od rosy,
I głowy nam się chylą leniwie jak kłosy,
I jak serca trzepocą po alejach liście.
Oto wraca kochanek poległy na wojnie
I wrota się rozwarły, w dworku ktoś zapłacze,
A księżyc się po startach przewala wieśniaczych
I zaszumy po rżyskach idą niespokojne.
Oto noce nadchodzą bijące mnie skrzydłem
Spłoszonych nietoperzy - i łąkami dzwonią.
Purpurowe natchnienie chyli się ku skroniom
I wzrok wodzi po ścianach krytych malowidłem.
O, jak dobrze jest odejść i nie znać już smutku,
Co duszę całą przeżre i w źrenice wtłoczy -
Pójść ku gwiazdom i palmom, kędy niosą oczy,
I dłonie Beatryczy uścisnąć na krótko.
Niech mnie lato zaleje nocą księżycową
I niebo się wspaniałe nade mną pochyli,
Odpędźmy blady smutek, z którymeśmy byli,
I ciebie, wielki darze, odepchnijmy - mowo.
Niechaj nam róże pachną i drżą pod oknami
I płątami wilgnymi spowiną zwątpienie.
I niech białe muśliny drżą niepostrzeżenie
I niech ziemia - nie oczy - połyskuje łzami.
O, jak dobrze jest teraz. Odejdźmy przez bramy,
NIech cię drzewa pochylą, a dworek niech płacze
I niech pójdą poszumy po polach, a raczej
Niech cisza będzie wielka - to wszystko, co mamy.