Myśl
Jam wszystko zawsze wszędzie odpychał od siebie,
bo nie czułem się z niczym związany ni krewny,
myśli moje tak płyną, jak obłok ulewny,
spadnie i znów się stworzy z ziemi - płynąć w niebie.
Lecz nie krewną mu ziemia. Z źródeł wodę bierze,
pije rosę z drzew rannych, z kwiatów, z mórz i lodów,
którędy ciemny anioł wśród gwiazd korowodów
idzie i łowi gwiazdy w melodii wiecięrze.
Nie szukaj zatem we mnie, czego dać nie mogę -
któż zna człowieka duszę, choć zna jego słowa -
zabłądziłem - odlecę - i znów mnie pochowa
ogromna przestrzeń świata w gwiazd blada szeżogę.
Zachowam tylko pamięć, że byłem człowiekiem,
zwierzęciem o dwu rękach, dwu nogach i głowie,
żem żył i znosił wszystko, co się życiem zowie -
ach, ale będę znowu w mem państwie dalekiem!
Ach! Będę znowu w górze! Wolny jak ptak świata,
wiecznie młody, promienny, duch światła i grania,
będę miał wszystkie gwiazdy do umiłowania
i duchy, jak ja wolne z praw życia, za brata!
Tam szukaj mnie, kto kiedy pomyślisz, że żyłem;
tam patrz - a mnie zobaczysz, jak pędem skrawicy
lece w poprzecz odmętu - błysłem - już źrenicy
zniknę twej - już bezmiary lotem przetoczyłem.
I pomyśl, gdy mnie wspomnisz, ile tu na ziemi
zniosłem, duch zbłąkany, wkuty w ludzkie ciało,
zmuszony pić niewoli życia czarę całą,
obarczony istnienia klątwami wszystkiemi.
A zrozumiesz te wstręty, te ucieczki moje,
zakalca znajdowanie w każdym waszym chlebie,
wszakże ja ciągle zyję, nienawidząc siebie,
bom tu ciałem - a sobą tam - w zaświecie stoję.
Nie rozumiem was, szukam, nowe światy tworzę,
odtrącam, co się tłoczy, gorączka mnie trawi,
mózg mój to wre, to mdleje, blednie, to się krwawi,
spadam, wzlatam - a życie woła do mnie : gorze!
Dlaczegóżem się zrodził! Czemuż spadłem z góry!
Komu na co potrzebny! Dla jakiej przyczyny!
Pęknij, marna pokrywo podłej ludzkiej gliny,
a ty, Geniuszu Światła, weź mnie, białopióry!
Już śmieją się twe oczy olbrzymie jak słońca,
usta twoje jak jabłko olbrzymie granatu,
złote twe włosy, z brązu czoło majestatu,
a smiech twój bezgranicy brzegi jasne trąca!
Ramiona, które dźwigną świat, prężysz nade mną,
z palców twoich lśni światło, obramia je srebrnie,
wołasz mnie! Jestem ! Pędźmy! Naniebnie! Naniebnie!
Któż z nami?! Ach! Jak boski śmiech spadł w otchłań
ziemną!
Dzierżą mnie twe muskuły, jak dziecko tytana,
rzuciłeś - w przestwór - lecę - a ty w boskim śmiechu
patrzysz, jak skroń, jak w hełmie, nurzę w gwiazdy echu,
jak w złoty blask komety płynę - moc świetlana!....
*
* *
Nie jest to roztkliwianie się istotą własną -
jako krzemień w mym mózgu myśl ta wiecznie leży,
gdy o nią klątwa życia ocelem uderzy,
iskry prysną na moment - i znowu pogasną.
Wówczas tworzę poezję, snuje opowieści,
chwytam moje wrażenia i życiowe zjawy - -
lecz jestem cieniem własnym - - widzę cień mej
zjawy,
lecący w Światło - - żywej nie mający treści.