Oddechem poezji jest śnieg albo sadza
Kiedy śnieg jest oddechem- krzewy stoją czarne
A jeśli sadza- to oprósza dłonie
Zakochanych lub katów
Zarówno pobladłe
Głową poezji krzak płonący w nocy
Przy nim jednorożce łby mają wysmukłe
Kruki- dzioby okute w pochewki ze złota
W kolanach dziewcząt
Rysują się słoje
Ojcem poezji-jej bogiem-jej drwalem
ten chory człowiek z drżącym kręgosłupem
Z twarzą tak sztywną jakby bicz ją przeciął
Lub cień
Mkąncego na obłokach diabła
kanon 1965
Kiedy śnieg jest oddechem- krzewy stoją czarne
A jeśli sadza- to oprósza dłonie
Zakochanych lub katów
Zarówno pobladłe
Głową poezji krzak płonący w nocy
Przy nim jednorożce łby mają wysmukłe
Kruki- dzioby okute w pochewki ze złota
W kolanach dziewcząt
Rysują się słoje
Ojcem poezji-jej bogiem-jej drwalem
ten chory człowiek z drżącym kręgosłupem
Z twarzą tak sztywną jakby bicz ją przeciął
Lub cień
Mkąncego na obłokach diabła
kanon 1965