Czarnoksiężnik i uczeń

Jan Kasprowicz

 

 

     Była kobiecina, która miała chmarę dzieci, ale utrzymać ich nie mogła — z wielkiej nędzy.
     Wyszła raz z najstarszym synkiem do lasu, po suche gałązki na opał.
     Widząc wesele i drzew, i ptactwa, i przeróżnych kwiatów leśnych, radujących się w złotym słoneczku, rzewnie się rozpłakała, myśląc, że tylko jej tak żałobliwie jest na świecie.
     Wtem zjawił się przed nią niepozorny chudopachołek, niby krawiec abo jakiś inny rzemieślnik i, usłyszawszy powód jej narzekań, powiada:
     - Nie troskajcie się, kumoleńko, ja was z tej waszej niedoli wybawię, chłopca wezmę do siebie na naukę, a za trzy lata go wyzwolę, będzie pomocny sobie i waszym.
     Ale to nie był żaden krawiec ani jakiś inny rzemieślnik, tylko wielki a zły czarnoksiężnik.
     Kiedy te trzy łata się zbliżały, chłopiec, porządnie już podrósłszy, wyrwał się z jaskini swego niby-majstra, a dręczyciela i spotkał się z matką w lesie, do którego, jak zwykle, zachodziła po chrust, i tak się przed nią wysłowił:
     - Udacie się, matko, do czarnoksiężnika i zażądacie, aby mnie od siebie uwolnił z tej jaskini, jako że trzy lata mijają i że ja sam mogę już być majstrem co się widzi. On mnie wypuści, bo tak obiecował.
     - Ale w jaki sposób?
     - Zatrąbi na wszystkie cztery strony świata, iżby się mnogo zleciało gołębi, posypie im groszku i mnie, czarodziejską sztuką przemienionego w gołębia, każe wam wybierać z ich stada. Nie bójcie się, matulu, poznacie mnie po tym, że grochu jeść nie będę, jeno radośnie skrzydełkami zatrzepoce. I to się spełniło.
     Czarodziej syna oddał, a ten, powróciwszy do domu rodziców i ogromną nędzę zobaczywszy, ulżyć im postanowił.
     - Przedzierzgnę się - rzecze do nich - we wołu, krowę i owcę, zaprowadzicie mnie, jedno po drugim, na jarmark i sprzedacie. Jeno nie zaklinajcie mnie w konia z uzdą czy postronkiem, bo będzie nieszczęście.
Ale ojciec nie posłuchał, widno z chciwości, bo już myślał sobie, że jeśli za wołu, krowę i owcę tyle a tyle zarobi grosiwa, to  za konia weźmie najwięcej.
     Kupił konia ów chytry krawiec, czy inny jakiś rzemieślnik, czarnoksiężnik, w swej stajni mocno go do pustego żłobu przywiązał i bił co niemiara.
     Rozpłakał się raz gorzko biedny czeladniczek nad swoją niedolą.
     Usłyszała ludzkie to narzekanie służąca czarownika i, strasznie się litując, łańcuch odcięła i konika zbiedzonego uwolniła.
     A ten konik, z obawy, iżby go niedobry czarownik nie pochwycił, przemienił się w wróbla.
     Widząc to czarodziej stał się wroną i wróbla siarczyście ścigać rozpoczął.
     W tej gonitwie zaleciały te dwa ptaki w obejście królewskiego zamku.
     Już-już miała wrona pochwycić i zadziobać wróbla, gdy ten zamienił się nagle w nietoperza, w mysikrólika.
     Czarownik za nim, przedzierzgnąwszy się w postać wróbla.
     Widziała walkę tę piękna królewna, przechadzająca się po ogrodzie zamkowym, i wielce się nad ściganą ptaszyną litowała.
     Czując jej miłosierdzie, mysikrólik przeinaczył się w te tropy w złoty pierścieniec i wskoczył na palec królewny.
     A gdy królewna wróciła na pokoje, pierścień złocisty znikł jej z palca, zaś przed jej oczami dorodny stanął młodzieniec.
     Opowiada jej o swych przejściach i mówi:
     - Nie popuści mnie zły czarnoksiężnik, zjawi się na królewskim dworzyszczu w postaci możnego księcia i o pierścień złoty poprosi, na znak, że niby o twoją rękę.
     Ale ty pierścienia mu nie dawaj, jeno gdy bardzo nalegać będzie, klejnot zdejmij z palca i rzuć o po sadzkę.
      Ukazał się czarnoksiężnik z mnogą świtą, dłoń królewny ucałować chciał, przedsię królewna mu tego wzbroniła, a gdy o pierścień natarczywie nalegać począł, rzuciła klejnot na ziemię.
     Z tego klejnotu-pierścienia stało się nagle pełno grochu.
      Zahuczał czarnoksiężnik trąbą miedzianą na cztery strony świata, zleciało się mnóstwo gołębi i groch ten wyjadło.
      Ale jedno ziarnko wsunęło się cudem do ręki królewny i szepnęło ludzkim głosem pięknej pani, iżby prasnęła nim o posadzkę.
     I ziarnko grochu przemieniło się w mnogie garście maku.
     Czarnoksiężnik zatrąbił, a na głos tej surmy miedzianej przyfrunęły z czterech stron świata przeliczni wróblowie, jęli się do zbierania maku, a iżby im dopomóc i sam czarnoksiężnik w żarłocznego wróbla się przedzierzgnął.
     Widząc to mądry czeladniczek, sam sztuki czarodziejskiej świadom, przybrał na się postać wrony i wróbla-czarownika zagryzł i kości jego, a raczej kosteczki, po szerokim świecie rozprószył, iżby się nigdy już na szkodę a utrapienie świata nie zrosły.
     Podobało się to nadobnej królewnie. Zakochana w czeladniku, przebrała go na prawdziwego królewicza i za męża sobie wzięła.
     Żyli szczęśliwie długie lata ze sobą, aż przyszła śmierć i pozostawiła o nich dobrą pamięć i tę przepowiastkę, którą od innych zasłyszałem ludzi i wam, drogie moje dziateczki, ku waszej roztywce a zbudowaniu dzisiaj powtarzam.

Inne teksty autora

Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz