O cudownym dębie i baranim kożuszku

Jan Kasprowicz

 

 

     Pewien król miał córkę, którą bardzo dręczył.
     Nie mogąc dłużej wytrzymać w domu rodzica, przybrała się królewna w barani kożuszek i poszła w świat, na służbę.
     Zgodziła się do jednej, również nie bardzo dobrej królowej, która była wdową, a miała syna - jedynaka.
     Raz, w niedzielę, chciała biedna królewna-pomywaczka pójść do kościoła. Ale pani jej powiada:
     - Pójdziesz, i owszem, przedtem jednak oczyścisz z popiołu garniec maku. Robota nie na ludzkie ręce. Siedzi bezwładnie dziewczyna i płacze.
     Aż tu zlatują dwa białe gołąbki i głużą: — Prześpij się, wypocznij, my cię tu zastąpimy.
     I te gołąbki uporały się w mig z robotą, obudziły dziewczynę i kazały jej pójść do lasu, gdzie rośnie złoty, cudowny dąb, i zawołać: - Złoty dębie, otwórz mi się.
     I złoty dąb się otworzył i od razu dał biednej dziewczynie kosztowne sukienki, piękną kolasę i dwór królewski.
     Zobaczył ją w kościele królewicz, syn niedobrej wdowy, i, zdumiony jej urodą i bogactwem, chciał się z nią ożenić i począł się dowiadywać, skąd by pochodziła.
     - Z Podniesionego Biczyka - odrzekła.
     Nie zrozumiał tego królewicz, choć w lesie, niedaleko wielkiego, złocistego dębu, spotkał raz jakąś dziewczynę w brudnym baranim kożuszku, która mu podniosła bicz, a on ją tym biczem od siebie odpędził. Bał się, że go powala.
     Nadeszło wielkie święto, a dziewczyna, która z królewny podała się na pomywaczkę, zapragnęła pójść znowu do kościoła.
     Ale pani jej powiada: - i owszem, zezwalam, jeno przedtem oczyścisz dwa garnce maku z popiołu, z którym mak ten, na wypróbowanie ciebie, zmieszałam.
     Zalała się łzami dzieweczka, aż tu do bezradnej przylatują znowu dwa białe gołąbki, pracę jej spełniają i do lasu, jak przedtem, iść jej rozkażą.
     Przechodząc dziedzińcem, widzi królewicza, jak szuka pierścienia, który spadł mu z palca. Znalazła ten pierścień złocisty i podaje go strojnemu paniczowi. Ten przecie, zamiast być wdzięczny, odpycha dziewczynę w baranim kożuszku, żeby go nie zbrudziła.
     Od lasu, od boru, gdzie dąb rośnie złoty, zajechała złota kolasa, szumnym otoczona dworem, a w kolasie w złociste szaty przybrana królewna.
Ujrzał ją oczarowany królewicz i dowiaduje się, skąd by była. A ona kazała mu odpowiedzieć, że od Złotego Pierścienia. Odjechawszy i złotemu dębu królewskie oddawszy przybory, wróciła w baranim kożuszku do matki królewicza.
     Nie znał królewicz ani takiego kraju, ani takiego grodu, co by się nazywał „Podniesionym Biczem” albo też „Złotym Pierścieniem", postanowił jednak dotrzeć do prawdy.
     Zdarzyło się po niejakim czasie, iż dziewczynie w baranim kożuszku pozwoliła pani pójść do kościoła - już bez żadnej trudności, sama od siebie. Widać, że była zadowolona z jej służbowania, albo rozmyślała sobie, co może być cięższego nad oddzielanie maku od popiołu, a to okazało się dla niej, dla tej posłusznej pomywaczki, łatwością. Nie wiedziała o tym, że to był cud: białe gołąbki.
     I królewicz, zobaczywszy przebogaty dwór w kościele, kazał przed wrótniami wylać na ziemię beczkę smoły.
     Wracającej ze świątyni królewnie przylepiła się do tej smoły leciuchna jej noga i ona, uciekając, zostawiła w niej złoty trzewiczek.
     Tego chciał królewicz. Próżne jednak były jego starania, żadną miarą dowiedzieć się nie wydołał, do kogo by ta zguba przynależeć mogła.
     Aż tu pewnego dnia, kiedy wielce zasmucony w obejściu się swoim przechadzał, zleciały ku niemu dwa białe gołąbki i zagruchały: — Nie martw się, nie żałuj, do złotego trzewiczka pasuje tylko drobna nóżka dziewczyny w baranim kożuszku, na którą użyłeś biczyska, gdy ci je z ziemi w swojej dobroci podniosła. Drobna nóżka nie żadnej innej królewny, jeno tej służebnicy, którą odepchnąłeś od siebie za to, że ci podała pierścień złoty, przez cię zgubiony, a przez nią odnalezion. Bałeś się, by cię nie zbrudziła, a teraz widzisz, że czystą jest królewną.
     Uradowany królewicz wziął tę królewnę, co w przebraniu pomywaczki po świecie chodziła, za małżonkę.
Huczne wyprawili wesele, a przyszli na nie i udobruchany ojciec samej panny młodej, i matka pana młodego, która od tej pory sprawiedliwszą i łagodniejszą stała się dla podwładnych.
     Byłem na tym weselu i ja, a żem się na tej biesiedzie dobrym uraczył winem, to zasłyszaną tam gadkę o Cudownym Dębie i Baranim Kożuszku wam, drogie moje wnuczęta, w tym moim przeonaczeniu powtarzam.

Inne teksty autora

Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz
Jan Kasprowicz