W lecie spał raz parobek na stogu siana. Przy stogu była drabina. Wszędy, jak makiem zasiał — śmiertelna cisza.
Po świecie grasowała dżuma, a gdy ona świat nawiedzi, nawet koguty nie pieją i psy ujadać przestają.
Chyba że je drażnić zacznie, to psy natenczas warczą i przeraźliwie skowyczą.
Miesiąc świecił nad pustkowiem, gdzie morówka bez mała wszystkich ludzi w pień wycięła, a parobek spał.
Aż tu naraz obudził go wark i skowyt. Wiadomo parobkowi, co to znaczy, w wielkim strachu przeciera oczy i patrzy:
Z daleka, z daleka, przez puste pola i zagrody, gdzie pomarli wszyscy ludzie, pędzi ku niemu ogromna niewiasta.
Włosy ma rozczochrane i cała w bieli. Za nią psy warczą i skowyczą.
Zastąpił jej drogę wysoki płot, a ona huź! przez niego i jednym susem skoczyła na drabinę, co stała przy onym sianie.
A że już była w bezpieczeństwie, tak ze szczebla nadstawiła im pięty, tym warczącym i skowyczącym psom, i nic innego nie mówi, ino, drażniąc, jednym ciągiem woła:
— Na goga noga! Na goga noga!
Parobek, że się umierać lękał, długo się nie namyślał, tylko znienacka przewrócił drabinę, co stała przy sianie, i dżumę, nim się spostrzegła, strącił między tę warczącą i skowyczącą sforę.
Dżuma psom się wyrwała, pogroziła zemstą parobkowi, co się tak lękał śmierci, i znikła.
Nie umarł ci on parobek, ale przez całe życie nadstawiał nogę i nic innego przemówić nie mógł, tylko wołał jednym ciągiem:
— Na goga noga! Na goga noga!
Taką zemstę wywarła na nim morowa dziewica.