W Białym Dworze, nad Wisłą, mieszkał pan, który miał oczy uroczne. Nieszczęśliwy był, bo na kogo oczy jego spojrzały, przynosiły mu śmierć albo ciężką chorobę. Umierał człek, zdychało bydlę. Jeno staremu słudze nic złego „pan ten uroczny” nie czynił, gdyż tylko do niego szczerze był przywiązany.
Okna Białego Dworu patrzyły ku rzece, ku Wiśle, której wodami liczne płynęły galary.
Znali flisacy wieść o tych oczach urocznych. Unikali też widoku Białego Dworu, ażeby nie spotkać się przypadkiem z obliczem jego pana. Ale jeden flisak zuchwały, nic sobie nie robiący z niczego, wtargnął do dworskiej komnaty i, spojrzawszy w oczy uroczne, ciężko zaniemógł. Ledwie uszedł z życiem i, przerażony, przestrzegał swych druhów, iżby statki i łodzie skwapliwie od murów Białego Dworu odwracali. Czyniła zresztą to samo jakaś niesamowita burza, która właśnie w tym miejscu zawsze się ku flisom zrywała.
Pewnego razu, w noc zimową, zawiejną, zapukał ktoś gwałtownie do bram zamkniętego zawsze zamku. Otworzono je i ujrzano skromną kolaskę, a w niej piękną dziewczynę z ojcem i omdlałą matką. Przyjęto ich gościnnie, ucieszył się ich widokiem pan uroczny, na sam widok rozmiłował się w dziewczęciu i poprosił o jej rękę. Uzyskał ją z łatwością, jako że pan był możny, choć uroczny, ale władzę ponurych jego źrenic zabiła wielka radość, którą nagle uczuł, witając zbłąkanych podróżnych.
Niedługo jednak panowało wesele w Białym Dworze. Służba, świeżo najęta, rychło uciekła, pani na bogatym łożu wiła się z boleści, nie przestając jednak błagać męża, iżby się od niej nie odwracał: ona wie, iż oczy ma on zabójcze, za bardzo go jednak miłuje.
Atoli małżonek spojrzeń jej unikał i jeszcze do większego poświęcenia się gotował.
Wyszedł dziedzic na Białym Dworze do ogrodu, przyległego do sypialni, i usłyszał nagle kwilenie. Urodził mu się syn i pierwszym płaczem dał znak nowego życia. Kwileniu dziecka odpowiedział jęk ojca. Wyłupił sobie oczy, iżby nie wyszły na szkodę nowo narodzonemu.
I tak się stało.
Wielkie poświęcenie ojcowskie przyniosło szczęście domowinie. Wyłupione oczy, które złe rzucały uroki, zakopano w ziemi.
Syn rósł i ślepego a ukochanego ojca prowadził za rękę po słonecznych komnatach, po wesołych dziedzińcach, po bogatych stajniach i owczarniach, po szumnych łanach zbożowych, po łąkach i gajach zielonych nad rzeką, nad Wisłą, niosącą wesołe statki ku morzu, ku polskiemu morzu. Albowiem od tego czasu wszystko przemieniło się na dobre.
Jest pod Białym Dworem, nad Wisłą, krzyż, a pod krzyżem grób starego sługi. Wygrzebał oczy swego pana i padł na miejscu. Dawniej mu oczy te nie szkodziły, bo pan go miłował i tą miłością łagodził złą ich siłę. Teraz przecie wyłupione, samotne, wykopane z ziemi, jeszcze bardziej stały się zabójcze, jeszcze bardziej złowrogie.
Taka jest dawna przepowiastka o urocznych oczach i o miłości, która wątła jest bez poświęcenia, a to poświęcenie oby trwało na wieki.