Bóg tak samotny o trzeciej nad ranem
że wygrywa na skrzypcach tęsknotę
w ścianach zarosłych pająkami
budzą się ze snu kochankowie
tają oddech nadsłuchują skrzypiec
i bezgłośnie rośnie w nich osobność
(w starych lustrach odbija się ciemność
w niej pająki białą śmierć przędą)
tają oddech wzmaga się nokturn
opadają nocy puste ręce
gdy Bóg choruje na samotność
wszystkie słowa zdają się zbędne
tylko świecę po omacku zapalić
i w tej świecy płonąć dwa sczepione cienie
aż się Bogu ulży z rąk wypuści skrzypce
i odfrunie ponad starym domem