gdy odchodziłeś, był właśnie poranek
(to znaczy, wielkie konie; ulic barwy
budzone światłem; stukot stóp; niezdarny
szczeniak z mordką w rynsztoku; trolejbus, taranem
bodący i dostojnie pusty; otwieranie
prychających drzwi sklepów, a w nich białe larwy
twarzy) odziany w jedwab głosów gwarny
i stałeś w nim ze swoim zadumaniem
nad czymś: nad światem?... Ale ja nie mogłam pojąć
ciebie tymczasem: jak to, więc naprawdę kładłeś
przeszywająco czuły kwiat pomiędzy moje
beztroskie nogi,
kwietniem całując mnie nagłym,
głaskaniem budząc w piersiach i bezwstyd i bojaźń,
śmiejąc się, gdy ja z bólu drgnęłam i gdy z sił opadłam
z tomu „&”, 1925
tłum. z angielskiego Stanisław Barańczak