na antypodach na samym dnie
biegnę w krainę snów
w cichym kącie ukrywam nadzieję
patrząc w twoje oczy widzę miłość co zakwita
piękny to dzień gdy wszyscy kochają wzajemność
brak słów by wyrazić co w sercu kiełkuje i bije mocno w pierś
pod swetrem pod skórą to szczęście
co rozpruwa uśmiechy i zmienia twarze
na łagodne nie te dzisiejsze poważne
straszne jak krzyk co napędza lęki z ciemnych dziur
biegnę za tobą
samemu ciężko samemu niedobrze
we dwoje pokonamy mrok gdy słońce spada na zachodzie
ciemny las a my idziemy śmiało przez zaorane życia pole
nachodzą dni gdy kres Bóg położy zerwie chwasty niepowodzeń
na antypodach ułożę lęk ułożę serię niepodobnych dni
teraz śpij obok mnie
obłok jak szczęścia dwa w dłoni