obłęd tego dnia dopada dłonie i twarz
depresja zawładnęła głową ciężką od myśli
nie nadążam czas śpieszy opadam z sił
sztorm i kilka burz wokół podłogi
sufit spada w dół
nie widzę nic prócz ściany z wyrytym twoim imieniem
wiem nic nie jest pewne
nie będzie potrzebne prócz słów pocieszenia
obłędny rycerz w przyłbicy i kapturze
odwiedza mnie każdej nocy
nie patrzę w jego oczy
koc pomaga na chwilę
ciemniej nie będzie umieram w zagubieniu
z szeptem modlitwy na ustach
podążam w kierunku zranionej duszy
otoczony kordonem żelaznych cierni
szarych róż