Literatura

O pisaniu książek i paru innych sprawach część 1 (opowiadanie)

domka

 

 

         Dam wam fajną książkę. Opiszę zgrabnie wasz świat językiem, który nie jest mój. Całkiem dobrze opanowałam ten wasz logocentryczny słownik i teraz będę tego słownika używać: dam wam parę binarnych opozycji, bo wiem, że w przeciwieństwie do mnie je skumacie, dam wam męskie i żeńskie, żeby wam było przyjemnie. Pozostanę przy tym tą drugą płcią. Zadowolę was werbalnie, drodzy czytelnicy. Wiem, że wolelibyście, żebym zrobiła to oralnie, ale czyż to nie na jedno wychodzi, jeśli będę się teraz tanio sprzedawać leksyce i składni, którymi w sumie gardzę?  Jestem widać zwykłą, językową prostytutką i dam wam teraz to, co dostać ode mnie chcecie, zróbmy to więc, obiecuję że będzie wam dobrze a ja zapewnię sobie niedrogi poklask.

 

              ***

            Im pewnie kiedyś było łatwiej pisać, tym pisarzom znaczy, bo nie mieli Internetu. Nie zagadywał ich ktoś ciągle na gg, więc jak już mieli wenę, to raczej konkretną.  A ja to mam trochę trudniej, bo ilekroć siadam do pisania, okazuje się, że Aśka jest dostępny i przesyła wiadomość. Albo przypomina mi się, że miałam sprawdzić kiedy i na co umarł Steinbeck, więc go wklepuję w Google, po czym klikając w kolejne linki dochodzę, na przykład, do wojny w Korei, zapominam co miałam robić i idę po piwo, zanim mi Żabkę zamkną. Sami zresztą wiecie, jak to jest, a jak nie wiecie, to sobie spróbujcie. Pisać może każdy, ponieważ jest ponowoczesność, co jest, oczywiście, bardzo dobre, bo dokąd doprowadziła nowoczesność - wszyscy wiemy. A jak nie wiemy, to goglujemy.   

Tak czy inaczej, opowiem wam coś w rodzaju historii.

Zaczęło się od tego, że Grzegorz wskoczył do rzeki i Paweł zadzwonił, żeby mi o tym powiedzieć.

- Ten kretyn właśnie próbował się zabić! Utopić!!!

- mmm?

- Grzegorz!

- Dominika.

- Ty się nie śmiej!

(Się wcale nie śmiałam.)

- Zrobili się z Łukaszem! Zero siedem na dwóch! I on nagle w wodzie ląduje! Domiś! Jesteś tam?!

- mhm

- Słuchasz mnie?

- mhm

- Wskoczyłem za nim!!! Wyciągnąłem go!!! Wsadziłem do taksówki!!!

Jakoś nagle dotarł do mnie dramatyzm całej tej narracji i związany z nim nadmiar wykrzykników. Usiadłam w bieli prześcieradeł i spróbowałam zebrać myśli.

- Kochanie, jest druga w nocy i ja nic nie rozumiem. Po kolei proszę. Gdzie jesteś, gdzie jest Grzegorz, gdzie jest taksówka i jakie są straty w ludziach?

- Pod twoją klatką stoję! Weź się obudź i  mnie wpuść!

Wszedł. Wodą ociekał, jebany bohater. Nalałam mu wody do wanny i zrobiłam herbaty. Co tam. Będę miała plusa w niebie. Chciałam mu zrobić jeszcze kanapkę, ale w lodówce znalazłam jedynie musztardę (typowe!), więc pomysł ów samoczynnie upadł.

Usiadłam z tą herbatą na skraju wanny i sobie czekam.

- Na co tak czekasz? – pyta zawartość wanny.

- Aż mi wszystko opowiesz.

- No bo Domiś, on tak na mój widok. Nakręcił się, a że był najebany, to skoczył. Przecież wiesz, że on do mnie sporo czuje. Co ja mam z tym zrobić? To jest mój kumpel przecież. Mentor! Wiele mu zawdzięczam, ale nie jestem homo! Co ty tak siedzisz?

Siedzę, bo co mam robić. Słucham sobie.

- Zresztą, bez sensu, że ci to mówię. I tak nie zrozumiesz, bo jesteś kobietą.  

No pewnie. Wiadomo, jak to jest z tymi babami. Nie dość, że nic nie kumają, to w dodatku nigdy nie przewidzisz, co takiej może przyjść do głowy. Jeszcze jej tampon wypadnie, albo dziecko urodzi. Cholerne wariatki.

 

***

Grzegorz wytrzeźwiał i obiecał, że w najbliższym czasie nie będzie się więcej zabijał. Ponoć nic tak nie przywraca chęci do życia jak spartaczone samobójstwo, nawet gdzieś o tym czytał. I bardzo poleca, ale raczej trzeba  uważać, bo łatwo jest przegiąć, no a wtedy to już dupa.

 

***

A Steinbeck umarł na serce w 1968. W sumie ciekawy rok na śmierć. Zwłaszcza jak się było Steinbeckiem i wierzyło w społeczną sprawiedliwość. Może mu z radości to serce siadło, jak się przyglądał tłumom, co sprawiedliwość postanowiły sobie same wziąć? Ale z drugiej strony nieszczęsny Wietnam, którego mu nie mogę wybaczyć, dobrze że ten jego Nobel to był literacki a nie pokojowy, bo wtopa by była nawet większa niż z Obamą. Więc może mu jednak siadło z żalu, że młodzież nie chce już ginąć w słusznej sprawie i protestuje, cholera wie.  Jak mam wolną chwilkę, w przerwach pomiędzy martwieniem się o los głodnych dzieci w Afryce a los głodnych dzieci w Korei Północnej, to sobie o tym myślę. Bardzo wciąga.

 

***

Kochamy się z Pawłem od tyłu, tak jak obydwoje lubimy. Jakoś mi się nagle skojarzyło i strasznie chce mi się śmiać, ale zagryzam poduszkę, żeby nie popsuć całej zabawy. Paweł trzęsie się ze śmiechu.

- O czym myślisz?

- O Grzegorzu.

- Boże. Ja też. Kiedyś przeczytałam na gejowo.pl, że niektórym gejom szybko się nudzi ta pozycja. I chętnie by sobie zmienili. Ale nie mają w sumie innego wyjścia.

- O, popatrz. A my możemy sobie zmieniać pozycje, ale fajnie.

Zmieniamy pozycję a mnie zastanawia, dlaczego on się zupełnie nie zdziwił czego właściwie szukałam na gejowo.pl. Chociaż może i się zdziwił, tylko tego nie okazał, bo akurat był zajęty kopulacją.

 

***

Siódma rano. Środek nocy. Droga do łazienki jest dla mnie wyzwaniem. Rozbijam się o ścianę. Ten cyborg jest już na nogach.

- Ej! Puknąć cię?

- Się w głowę puknij.

 

***

Puknął mnie i poszedł do pracowni, tworzyć wielką sztukę, a ja zostałam sama i zaraz będę pisać wiersze o tym, że mi smutno i źle. Ale pozwólcie, że najpierw jakoś uporządkuję historię Grzegorza, bo mam z nią, szczerze mówiąc, lekki problem, chociaż – bynajmniej – nie jestem homofobką. Rzecz w tym, że cóż, poglądy poglądami, ale jak jakiś pedał zacznie wyrywać wam faceta, to uwierzcie, dziewczyny, można poczuć się nieswojo.

Paweł może sobie twierdzić, że nic nie zrozumiem, ale prawda jest taka, że ja rozumiem strasznie dużo, bo mam wyższe wykształcenie, bagaż niechcianych doświadczeń i noszę okulary. I żeby było jeszcze śmieszniej, bardzo lubię Grzegorza. Wiem też, jak smakuje odtrącenie i jak to jest, kiedy się zostaje samemu w lepkiej cieczy bez dna i wiem parę innych dziwnych rzeczy. Zamierzałam wymienić te rzeczy jednym tchem w poprzednim zdaniu, ale chyba byłoby ono za długie, dlatego też wymienię je w następnym. Wiem więc na przykład jak to jest dojść tam, gdzie prośby o pomoc wydrapuje się żyletką na własnym ciele, no ale o tym może będzie kiedy indziej, bo to wcale nie jest taka ciekawa historia, wbrew pozorom. Jest to historia wręcz banalna, toteż  jeśli kiedyś do niej wrócę, to tylko dlatego, że postanowiłam się przecież tanio sprzedać.     

 

***

Grzegorz szalenie lubi słowo „pedał”, dlatego pozwoliłam sobie go użyć. Twierdzi, że brzmi ono pieszczotliwie. I obiecuje, że jak będę grzeczna, to może kiedyś wzbogaci mój słownik o kilka innych czułych określeń, których używa w sytuacjach intymnych.

 

***

A wiecie, co ja jeszcze wiem?  Będzie mocno nie na temat, ale przyzwyczajajcie się do tego, dobrze wam radzę, bo ta książka tak właśnie może wyglądać: jedna wielka dygresja, aneks do świata, przypadkowy appendix. Otóż wiem, jak to jest budować własną tożsamość poprzez zaprzeczenie, bo chyba mi się to udało. Oraz jednocześnie nie udało mi się wcale, bo z genami nie wygrasz, jak mawiają różni naukowcy. I dlatego będę was teraz częstować zabawnymi historyjkami prosto z życia, zamiast napisać o paru sprawach, o których chciałabym napisać. Bo gdybym o tych paru sprawach napisała, to zostałabym już całkiem, całkiem sama, co i tak jest, oczywiście, nieuchronne. Jak ktoś nie rozumie, to niech sobie od razu przejdzie do następnej strony, proszę bardzo: www.nastepna-strona.pl. A ci co zostali zapewne sami wiedzą, o co chodzi: jak się chce pisać naprawdę, to trzeba z siebie wyrzygać najgłębsze kompleksy i stany lękowe; trzeba wykrzyczeć światu w twarz rzeczy, o których wie tylko twój psychoterapeuta, jeżeli takowego posiadasz. Ja nie posiadam, bo jestem raczej uboga.

 

 

***

Dobrze wiem, co powiecie, uprzedzę was. Że gdybym była facetem, to rozwalałabym wszystko bardziej bezkompromisowo i nie szukałabym żadnych usprawiedliwień. Że poszłabym dalej w swojej kontestacji, ale ogranicza mnie  moja słaba płeć i podatność na łatwe wzruszenia.

Ja mogę iść dalej, mogę zanegować więcej, ale wiem dokąd to prowadzi. To na klamkach ludzi wiesza, wpycha im głowy w piekarniki. I owszem, boję się. Chaos mojego umysłu mógłby rozpierdolić właściwie wszystko, ja się tylko staram ten chaos ograniczać resztką społecznych ram, w które desperacko usiłuję wierzyć. Bezskutecznie.

 

***

Dzwoni Paweł i pyta, jak mi idzie pisanie. Mówi, że gra z Grzegorzem w bilard i że jest fajnie. Ja się wolę nie domyślać, co to znaczy.

- Ale ty zrób ze mnie bohatera w tej swojej książce, a nie jakiegoś ciołka!

- No zrobiłam przecież. Grzegorza z wody wyciągnąłeś na samym początku.

- To tylko taka jedna akcja? Na całą książkę?

- Spokojnie, dopiero mam trzy strony.

- Ja tam będę musiał dopisać to i owo.

- Ale to jest moja książka!

We wszystko mi się wchrzani. A jak on sobie rzeźbi te gołe panienki, to ja przecież nie ingeruję.

 


  

         


wyśmienity 7 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Johannes Tussilago
Johannes Tussilago 3 września 2009, 09:48
No... Podoba się. Najbardziej nieprzewidywalne poczucie humoru. To bardzo mocna strona tego fragmentu, mam nadzieję, całości również. Ciekawe przemyślenia, dobry dialog.
Warto popracować jeszcze nad zdaniami. Tutaj czasami zbyt długie. "Wiem też, jak smakuje odtrącenie i jak to jest, kiedy się zostaje samemu w lepkiej cieczy bez dna i wiem parę innych rzeczy, na przykład jak to jest, dojść tam, gdzie prośby o pomoc wydrapuje się żyletką na własnym ciele, no ale o tym może będzie kiedy indziej, bo to wcale nie jest taka ciekawa historia, wbrew pozorom i jeśli kiedyś do niej wrócę, to tylko dlatego, że postanowiłam się przecież tanio sprzedać." I zaimki - uszczuplić, a tekst naprawdę nie straci.
Pozdrawiam.
Tommy Gun
Tommy Gun 9 września 2009, 22:33
Świetne! Mam uwagę co do, a propos, jak to się mówi, że tak powiem, jak to mówią :) - długości: "Wiem też, jak smakuje odtrącenie i jak to jest, kiedy się zostaje samemu w lepkiej cieczy bez dna i wiem parę innych rzeczy, na przykład jak to jest, dojść tam, gdzie prośby o pomoc wydrapuje się żyletką na własnym ciele, no ale o tym może będzie kiedy indziej, bo to wcale nie jest taka ciekawa historia, wbrew pozorom i jeśli kiedyś do niej wrócę, to tylko dlatego, że postanowiłam się przecież tanio sprzedać."
Nie można by pociąć? Bo trochę potworek zdaniowy.
Generalnie - jest kapitalnie
Pozdrawiam serdecznie
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 10 września 2009, 11:01
cieszę się, że się podobało:) Z długością tego zdania faktycznie przesadziłam, dziękuję Wam za dobrą radę. Pomyślę nad tym i jakoś potnę.
marcinsen
marcinsen 26 września 2009, 11:33
Nie jestem dobry w dogłębnej analizie stylistyki, itp, ale pierwsze wrażenie bardzo dobre. Dialogów zazdroszczę, szczerze, nie jest łatwo wetchnąć życie w gadanie na papierze. Drugi wielki plus za humor - z dystansem, ironicznie, delikatnie, w starym stylu. Skojarzyło mi się z książkami dla młodzieży z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych (oprócz sceny erotycznej:).
Przemyślenia też fajnie brzmią, autentycznie, szczerze, ale osobiście (to tylko moja opinia) procentowo widziałbym więcej akcji, dialogów, niż przemyśleń. Masz talent do opisywania rzeczywistości.
Krystian T.
Krystian T. 6 czerwca 2010, 23:50
wreszcie zacząłem dzisiaj podróż z twoja książką. i muszę się przyznać, że mi się spodobało. idę do następnego, ponieważ nie mam pomysłu by napisać coś konstruktywnego. :)
przysłano: 2 września 2009 (historia)

Inne teksty autora

Ostatnia studniówka (część 2)
dominika ciechanowicz
To (pantum szpitalne)
dominika ciechanowicz
Sonet o zlocie Wywroty 2
dominika ciechanowicz
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca