Gdzie by też tak kamienne ten Bóg serce nosił,
Żeby tam smutny człowiek już nic nie wyprosił.
Kochanowski
Dzikie smutki, jak kolcem najeżone głogi,
Obrosły tego życia jałowe odłogi,
Chmury niebo zakryły - a jeśli na chwilę
Słońce ciemny horyzont uśmiechem pozłoci,
To ten uśmiech znikomy trwa zaledwo tyle,
Ile kwiat czarodziejski tajemnej paproci.
Człowiek żali się, jęczy, czasami przeklina,
Czasami znów, natchniony, załamuje dłonie,
Patrzy, szuka, czy jest gdzie w niebiosach szczelina,
Przez którą można spojrzeć - lecz oko zepchnięte
Spada i w łzach rozpaczy zanurza się, tonie.
Człowieka łamią bóle, serce kamienieje,
A niebo, tak jak dawniej, milczące, zamknięte,
Ani płacze - ani się śmieje!
Wten trup uczuć, tak zwany R o z s ą d e k, przychodzi
I zaczyna tłumaczyć poważnie, rozumnie,
Że myślom w niebo wzlatać wcale się nie godzi,
Że dla nich dosyć cichej, domowej zagrody;
Tak, jak gdyby powiadał: "Bogdaj to zyć w trumnie!
Bo w trumnie nie ma burzy i nie ma pogody."
Biedny, ach, biedny człowiek! cóż pocznie?... azali
Będzie czekał, aż wszystko w sercu się wypali?
Aż z wyschłymi piersiami, z wypłowiałym czołem,
Z oczami zamglonymi zostanie na świecie,
Jak urna napełniona leciuchnym popiołem,
Zimna, blada i piękna, niby zmarłe dziecię?
Biedny, o! biedny człowiek: on czy wiosłem myśli
Na oceanie nieba błędne drogi kreśli,
Czy ku ziemi schylony, nad ojczystą grzędą,
Siejąc zboże, poduma o swojej rodzinie -
Wszędzie i zawsze troski wkoło niego będą!
Nigdy go boleść nie minie!
Nigdy? to byś nie może, żeby n i g d y było
Na tym znikomym, ziemią nazwanym, kurhanie;
Nigdy - musi być wieczną utwierdzone siłą...
Nigdy - Bóg tylko jeden powiedzieć jest w stanie!
Nigdy - nie ma na ziemi; ha! więc garścią piasku
Można otrzeć łzy gorzkie!... ależ, w Imię Boga!
Bez skazy przejdźmy życie - wszak niedługa droga! -
Bez skazy i bez tego doczesnego blasku,
Który plami człowieka - dalej, przyjaciele!
Krwawa plama na czole - nie plami sumienia,
Krwawa skaza na piersiach - nie jest skazą duszy,
I owszem, ona, jako hieroglif cierpienia,
Na ziemi niepojęty, zrozumialszy w niebie,
Znajdzie tłumacza dla siebie,
I Boga samego wzruszy! - -
Dalej więc, przyjaciele! dalej do mogiły,
Z pieśnią wzniosłą, co z serca sama się wylewa!
Idźmy, cierpmy, dopokąd nam wystarczą siły,
Idźmy i stawmy czoło szalonej zawiei;
A każdy niechaj głosem duszy swojej śpiewa
Pieśń o Miłości, Wierze i Nadziei.
Żeby tam smutny człowiek już nic nie wyprosił.
Kochanowski
Dzikie smutki, jak kolcem najeżone głogi,
Obrosły tego życia jałowe odłogi,
Chmury niebo zakryły - a jeśli na chwilę
Słońce ciemny horyzont uśmiechem pozłoci,
To ten uśmiech znikomy trwa zaledwo tyle,
Ile kwiat czarodziejski tajemnej paproci.
Człowiek żali się, jęczy, czasami przeklina,
Czasami znów, natchniony, załamuje dłonie,
Patrzy, szuka, czy jest gdzie w niebiosach szczelina,
Przez którą można spojrzeć - lecz oko zepchnięte
Spada i w łzach rozpaczy zanurza się, tonie.
Człowieka łamią bóle, serce kamienieje,
A niebo, tak jak dawniej, milczące, zamknięte,
Ani płacze - ani się śmieje!
Wten trup uczuć, tak zwany R o z s ą d e k, przychodzi
I zaczyna tłumaczyć poważnie, rozumnie,
Że myślom w niebo wzlatać wcale się nie godzi,
Że dla nich dosyć cichej, domowej zagrody;
Tak, jak gdyby powiadał: "Bogdaj to zyć w trumnie!
Bo w trumnie nie ma burzy i nie ma pogody."
Biedny, ach, biedny człowiek! cóż pocznie?... azali
Będzie czekał, aż wszystko w sercu się wypali?
Aż z wyschłymi piersiami, z wypłowiałym czołem,
Z oczami zamglonymi zostanie na świecie,
Jak urna napełniona leciuchnym popiołem,
Zimna, blada i piękna, niby zmarłe dziecię?
Biedny, o! biedny człowiek: on czy wiosłem myśli
Na oceanie nieba błędne drogi kreśli,
Czy ku ziemi schylony, nad ojczystą grzędą,
Siejąc zboże, poduma o swojej rodzinie -
Wszędzie i zawsze troski wkoło niego będą!
Nigdy go boleść nie minie!
Nigdy? to byś nie może, żeby n i g d y było
Na tym znikomym, ziemią nazwanym, kurhanie;
Nigdy - musi być wieczną utwierdzone siłą...
Nigdy - Bóg tylko jeden powiedzieć jest w stanie!
Nigdy - nie ma na ziemi; ha! więc garścią piasku
Można otrzeć łzy gorzkie!... ależ, w Imię Boga!
Bez skazy przejdźmy życie - wszak niedługa droga! -
Bez skazy i bez tego doczesnego blasku,
Który plami człowieka - dalej, przyjaciele!
Krwawa plama na czole - nie plami sumienia,
Krwawa skaza na piersiach - nie jest skazą duszy,
I owszem, ona, jako hieroglif cierpienia,
Na ziemi niepojęty, zrozumialszy w niebie,
Znajdzie tłumacza dla siebie,
I Boga samego wzruszy! - -
Dalej więc, przyjaciele! dalej do mogiły,
Z pieśnią wzniosłą, co z serca sama się wylewa!
Idźmy, cierpmy, dopokąd nam wystarczą siły,
Idźmy i stawmy czoło szalonej zawiei;
A każdy niechaj głosem duszy swojej śpiewa
Pieśń o Miłości, Wierze i Nadziei.