Wernisaż odbył się w ogromnej sali.
Tłum sie zachwycał, ściany były białe
i trzepotały skrzydłami jak łabędzie.
Ściany były białe. Rozdawano koniak.
Przez szklo kieliszka patrzyłam na twarze.
Jedne zwężone do pionowej linii
mogłyby śmiało służyć geometrii.
Inne nadmuchiwały się jak baloniki
i wzlatywały w górę.
W powietrzu coraz częściej gromadził sie eter.
Czyj to wernisaż i gdzie jest artysta?
Ściany trzepotały skrzydłami jak łabędzie.
Ale już coraz słabiej. Coraz bielej.
Wtedy usłyszałam nad sobą
szept motyla bielinka:
- Operacja udała się.