Chłopskie Serce

Maria Konopnicka

W tłumie, na mrozie stanęła pod ścianą,

Okryta starą, mężowską sukmaną.



Posępna rzecz jest ta siwa siermięga,

Przesiąkła potem i łzami i zdarta

Na zgiętym w pracy i niedoli grzbiecie

Nędzarza, który nigdy z ciemności nie sięga

Do światła żadną ożywczą nadzieją...

I smętna rzecz jest, i zadumy warta,

I sama w sobie taka żałośliwa,

Jakby nie łachman, ale rana żywa

Na narodowym ciele się krwawiąca...

Kiedyś, gdy wichry i burze przewieją

I rozbłękitni się w sobie wiek słońca,

O tej siermiędze mówić będą w świecie

I zwać jej dzieje ludu epopeją...

I może wtedy nawet my, my sami,

Wśród narodowych skarbów i pamiątek

Ten nędzny, zgrzebny, poszarpany szczątek

Chować będziemy - i oblewać łzami!



Pół dnia już stała tak, nieporuszona,

Bezwładnie oba zwiesiwszy ramiona,

Patrząc upornie na gmach, kędy w sali

Rekrutów strzygli i mundurowali,

W ręku ubogi węzełek trzymała -

Chudoba syna, mizerna i licha...

Twarz jej wygasła, pożółkła, zmartwiała,

Jak pustka była posępna i cicha,

I tylko usta zacięte, drgające,

Jakiś krzyk duszy zdradzały ogromny,

Co mógł wybuchnąć dziki, nieprzytomny,

I bić w niebiosa, i wstrząsać to słońce,

Co bezpromienną i zimną swą głowę

Ukryło kędyś za chmury śniegowe.



Sąsiad przemówił do niej: ,,Pochwalony!”

Odrzekła na to jękiem jakimś głuchym...

Pierś jej w śmiertelnej podniosła się męce

I znowu wzrokiem błyszczącym i suchym

Patrzyła na drzwi zamknięte, przed siebie.



O, pochwalony! O. błogosławiony

Bądź Ty mi, Chryste, co przebite ręce

Rozciągasz ponad wieśniacze zagony

Z przydrożnych krzyżów! Tyś jest Bóg nędzarzy!

Ty liczysz kędyś w błękitnym swym niebie

Wszystkie gryzące łzy troski i bólu,

Co żłobią bruzdy wśród zwiędłych tych twarzy...

O! pochwalony bądź, boleści Królu!



Z trzaskiem otwarto drzwi sali: w natłoku

On jeden tylko jest widny jej oku...

Jej Jasiek!... Dziwne spostrzega odmiany:

Jakieś odblaski tragiczne, surowe

Padły już na tę obnażoną głowę,

Którą dziś jeszcze ocieniał włos lniany...

Klasnęła w dłonie i w oczy mu patrzy.

Podszedł w milczeniu. Był gibszy i bladszy,

A łzy, co kędyś pod sercem zaległy,

Wielkie i słone po licach mu zbiegły...

„O matko!” - „Nie płacz! Pan Jezus przemieni...

Tyś głodny; weź to, posil się na drogę...”

Chleb mu podała: wyjął nóż z kieszeni,

Odkroił kęsek i szepnął: „Nie mogę!

Nie mogę, matko, sam!” - Jak chusta zbladła,

Lecz rozłamała chleb - i z synem jadła.



A wtem wydano ostatnie rozkazy.

Marsz zabrzmiał. Jakieś zmieszane obrazy

Łąk, pól i lasów, i chaty, i wioski

Powiały razem z dźwiękami tej nuty...

- Hej!... nie zobaczyć już tego w żołnierce! -

Powstał zgiełk, lament... Jaśka tylko matka

Bez łzy, bez skargi trwała do ostatka,

Zwróciwszy oczy smutne, pełne troski,

Na drogę, którą iść miały rekruty...

Nagle, jak gdyby zawiodła ją siła,

Syna rękoma za piersi chwyciła...

"Dziecko!..." krzyknęła raz tylko i zbladła,

I zatoczyła się - i martwa padła...

Mówiono, że jej pękło chłopskie serce.

Inne teksty autora

Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka
Maria Konopnicka