Pewna zebra z Mozambiku
narobiła głupstw bez liku.
Zakochała się w pawianie,
na dodatek niesłychanie.
Ciągle rżała tam pod drzewem,
nazywając ryk swój śpiewem.
A jej luby, słysząc „trele”,
zmykał jak najdalej w knieję.
Zebra za nim gna galopem,
szybko tak, że na nic stoper.
Wytarzała się gdzieś w błocie,
by zniknęło pasków krocie.
Znów stanęła pod figowcem,
chcąc się spotkać ze swym chłopcem.
A tam pawian wraz z siostrami
obrzucili ją figami.
Zamiast wrócić już do stada,
ona figi chętnie zjada.
„Jakie pyszne, mój Pawiusiu,
jakbym miała niebo w brzusiu.”
Pawian rzecze tak do zebry:
„Chciałbym cię uściskać, żeby
nasza przyjaźń była mocna,
wejdź na drzewo, ma najdroższa.”
Więc się zebra dwoi, troi,
podskakuje i gramoli,
ale wyżej niż dwa metry
wejść nie może już, niestety.
Wtem gdzieś z buszu wyszła lwica,
już nic zebry nie zachwyca
ani pawian, ni kocisko,
czmycha w dal jak wicher szybko.